Bez porażki i bez... satysfakcji
Sokół Słotwina prowadził z WSS Wisła już 2:0 i 3:1, ale ostatecznie gospodarze nie zdołali sięgnąć po maksymalną zdobycz.
Do przerwy reprezentant podokręgu żywieckiego nadawał ton rywalizacji, wykazując ogromną wolę przełamania serii porażek na finiszu jesiennej kampanii ligowej. – Graliśmy naprawdę dobry mecz na odpowiednim poziomie zaangażowania i ciężko było nas skruszyć – mówi Przemysław Jurasz, grający trener Sokoła, którego podopieczni mieli na półmetku konfrontacji powody do zadowolenia. Przeciwnie zaś goście z Wisły... – Żałuję pierwszej połowy i powtarzającego się scenariusza naszej słabszej gry na wstępie kolejnego meczu. Rozdawaliśmy przeciwnikowi prezenty, a ten był dodatkowo zdeterminowany. Sami zastanawialiśmy się w przerwie, czy wytrzyma narzucone tempo – zaznacza Marcin Michalik, szkoleniowiec WSS.
– Wiedzieliśmy, że zespół z Wisły ma lepsze drugie połowy, dlatego po zmianie stron graliśmy już niżej, bazując na przesuwaniu i zamykaniu przestrzeni, świadomie oddając rywalowi inicjatywę – kontynuuje Jurasz. – Nasze ataki były momentami zmasowane. Nie kalkulowaliśmy, bo za wszelką cenę chcieliśmy coś z tego terenu wywieźć. Podejmowaliśmy ryzyko, które się opłaciło. Znowu pokazując charakter w ostatniej akcji spotkania wyrównaliśmy i za to szacunek dla drużyny – dodaje Michalik.
Piłkarze WSS, w ślad za hokejowym remisem 3:3 na wyjeździe, zakończyli rundę z dorobkiem 20 „oczek”, na solidnym 5. miejscu w tabeli. Sokół punktów w mijającej części rozgrywek uzbierał dokładnie o połowę mniej. Lokata? Daleka od satysfakcjonującej, wszak słotwinianie prześcignęli jedynie Skałkę Żabnica i to legitymując się lepszym stosunkiem bramkowym. – Zabrakło nam po raz kolejny wyrachowania, bo z przebiegu rywalizacji zasługiwaliśmy w moim przekonaniu na odniesienie upragnionego zwycięstwa. Cóż, jedyny pozytyw jest taki, że nie będę musiał ogolić głowy na czwartkowy trening, co w przypływie emocji przed meczem zapowiedziałem w szatni – uśmiecha się trener Sokoła.