Chęć wygranej na wstępie sezonu była wyraźnie dostrzegalna w szeregach Beskidu, który narzucił rywalowi swoje tempo w początkowych minutach. Te mogły przynieść gościom prowadzenie. Najdogodniejszą z szans zaprzepaścił w 3. minucie Adrian Borkała, który po zagraniu Marcina Jaworzyna spudłował. Futbolówka w siatce w końcu wylądowała i to po dwakroć w krótkim odstępie czasu. Uznany został tylko gol Michała Szczyrby z 25. minuty, który okoliczności miał niecodzienne. Bramkarza Rafała Pępka, który nie spodziewał się „dokrętki” i źle obliczył lot piłki, doświadczony pomocnik zaskoczył... bezpośrednio z rzutu rożnego. Odnotujmy, że przy wcześniejszym trafieniu Jaworzyna sędzia dopatrzył się spalonego.
 


Skromna zaliczka Beskidu uzyskana przed przerwą była zasłużona, ale beniaminek bynajmniej nie był całkowicie bezradny. Są i na to konkrety. W 15. minucie Konrada Krucka omal nie zaskoczył z rzutu wolnego Deiverson Lima, którego zagranie próbowało strącić kilku zawodników Smreka. W pobliżu „świątyni” szarżował też Filip Bąk, w porę dogoniony jednak przez skoczowskich defensorów. Kiedy w 64. minucie dwójkowa akcja Damiana Szczęsnego z Jaworzynem dała podopiecznym Bartosza Woźniaka kolejną bramkę, położenie ekipy ze Ślemienia było nie do pozazdroszczenia. Tym niemniej czyniła ona starania, by nawiązać wynikowy kontakt. W 90. minucie Lima ponownie wyegzekwował stały fragment, przy którym centymetrów do szczęścia zabrakło Arturowi Barcikowi.

Punkty dla gości nie stanowią w przypadku inauguracyjnej potyczki żadnego zaskoczenia. Smrek i tak zaprezentował się kibicom wyczekującym „okręgówki” w Ślemieniu cokolwiek przyzwoicie. – Na tle jednego z najmocniejszych rywali w lidze wyglądaliśmy nieźle. Beskid musiał się napracować, aby wygrać. Nie mamy się czego wstydzić i z optymizmem przy tak dużym zaangażowaniu przystąpimy do kolejnego meczu – stwierdza Piotr Jaroszek, szkoleniowiec ambitnego beniaminka.