
Jakub Kubica: To była najtrudniejsza decyzja w mojej piłkarskiej przygodzie
Piękne pożegnanie, momenty wzruszeń - Bronów w ostatnim czasie pożegnał swojego trenera, Jakuba Kubicę. Szkoleniowiec na tym stanowisku spędził ponad 5 lat. Ten okres wspólnie podsumowujemy z samym zainteresowanym w STREFIE WYWIADU.
SportoweBeskidy.pl: Głośne śpiewy, fajerwerki, race – pożegnanie Jakuba Kubicy w Bronowie było w sobotę naprawdę huczne. Niewielu trenerów może liczyć na takie zakończenie... To o czymś świadczy.
Jakub Kubica: To dla mnie ogromne wyróżnienie i z tego miejsca jeszcze raz chciałbym podziękować wszystkim, którzy zaangażowali się w przygotowanie mojego „Last Dance” – prezesowi, zarządowi, drużynie, kibicom. Szczerze mówiąc, przerosło to moje najśmielsze oczekiwania. Łzy wzruszenia się pojawiły, i to niejedna. Życzę każdemu trenerowi, by mógł coś takiego przeżyć – to naprawdę niesamowite doświadczenie. To pożegnanie pokazało, że przez ten czas stworzyliśmy w Bronowie coś więcej niż tylko drużynę. Każda osoba związana z klubem zostanie w mojej pamięci na zawsze, a obrazy z soboty zostaną w sercu na długo. Dostałem też mnóstwo wiadomości od kibiców i zawodników – moja praca została doceniona, a ja czuję, że moje serce już na zawsze będzie żółto-czarne.
SportoweBeskidy.pl: Ponad 5 lat to kawał czasu. Jak przez ten okres zmieniał się Rotuz Bronów?
J.K.: Zmieniło się bardzo wiele, zwłaszcza w kwestiach organizacyjnych. Gdy zaczynałem, boisko było w kiepskim stanie, brakowało trybun, a szatnia pozostawiała wiele do życzenia. Dziś mamy trybunę, znacznie lepszą murawę i nowoczesną szatnię. Drużyna również stale się rozwijała – nie szliśmy w ilość transferów, ale stawialiśmy na jakość. Z każdym sezonem, każdym meczem, każdym okresem przygotowawczym stawaliśmy się lepsi. Pamiętam mój debiut: 0:15 z trzecioligowym Rekordem Bielsko-Biała w Pucharze Polski – graliśmy wtedy po długiej przerwie spowodowanej pandemią. A w zeszłym sezonie? Ten sam Rekord walczył o awans do II ligi, a my – już jako zespół z "okręgówki" – po świetnym meczu pokonaliśmy ich 4:3. To pokazuje, jaką drogę wspólnie przeszliśmy i jak wiele nas to kosztowało.
SportoweBeskidy.pl: Czy budowa solidnej, stabilnej drużyny w lidze okręgowej była dużym wyzwaniem?
J.K.: Zawsze najpierw stawiałem wysokie wymagania sobie, a potem drużynie. Każdy sezon miał być lepszy od poprzedniego. Dzięki zaangażowaniu prezesa i zespołu, który nigdy nie narzekał, a ciężko pracował, udało się osiągnąć to, gdzie jesteśmy dziś. Dziś nikt nie powie złego słowa o Rotuzie – zasłużyliśmy na miano solidnej i stabilnej drużyny w lidze okręgowej.
SportoweBeskidy.pl: Najlepsze wyniki osiągnęliście w debiutanckim sezonie w „okręgówce” oraz w tym, który właśnie się zakończył. Wniosek: entuzjazm beniaminka działa, ale później trzeba czasu, by wrócić do równowagi?
J.K.: To trafne spostrzeżenie. Jest wiele przykładów drużyn, które po awansie mają słabszy drugi sezon – my też tego doświadczyliśmy. W „okręgówkę” weszliśmy z impetem – 7 meczów bez porażki i 5. miejsce na koniec sezonu. W kolejnym roku było już trudniej. Myślę, że rywale zaczęli nas traktować poważniej, a do tego sami chcieliśmy się wzmacniać i mierzyć jeszcze wyżej. Zajęło nam trochę czasu, by wrócić do równowagi, ale po drodze przeżyliśmy fantastyczną przygodę, kończąc sezon finałem Pucharu Polski w Podokręgu Bielsko-Biała.
SportoweBeskidy.pl: Czy były plany, by w Bronowie osiągnąć coś więcej niż tylko gra w „okręgówce”?
J.K.: Tak, takie plany istniały, choć nigdy nie mówiliśmy o nich głośno. To były nasze wewnętrzne ambicje, które staraliśmy się przekładać na boisko. Marzenia o grze w wyższej lidze zawsze nam towarzyszyły – zarówno mnie, jak i drużynie. Ambitne cele to coś, co nas napędzało.
SportoweBeskidy.pl: Jesteś znany ze swojego – czasami wręcz obsesyjnego – przygotowania i profesjonalizmu. Analizowałeś każdego rywala, a Twoje zapowiedzi były zawsze bardzo merytoryczne. Czy takie podejście ma sens na poziomie „okręgówki”?
J.K: Kiedy dostałem propozycję objęcia Rotuza, w zasadzie z marszu wszedłem w piłkę seniorską – wcześniej grałem tylko jako zawodnik na poziomie IV ligi. Wszystkiego musiałem się nauczyć. Sporo czasu poświęcałem na analizę rywali – oglądałem ich mecze, rozmawiałem z trenerami, znajomymi, którzy z nimi grali, przeszukiwałem Internet. I to miało realne przełożenie. Przykład? Drugi mecz barażowy o awans do „okręgówki” – wiedziałem, jak zawodnik Studzionki wykonuje rzuty karne (5 poprzednich strzelił identycznie), przekazałem to naszemu bramkarzowi Łukaszowi Kryście i przy wyniku 1:0 obronił „jedenastkę”. Takie rzeczy robią różnicę.
SportoweBeskidy.pl: Problemy z frekwencją na treningach – to raczej pojęcie obce w Bronowie?
J.K.: Zgadza się. Rzadko zdarzało się, żeby nas było mało na treningach, a jeśli już – to głównie przez kontuzje, choroby czy obowiązki zawodowe. Miałem też ten komfort, że przy brakach kadrowych mogłem korzystać z utalentowanej młodzieży z Bronowa albo z zawodników rezerw, którzy chętnie nas wspierali. Dzięki temu treningi były zawsze na dobrym poziomie.
SportoweBeskidy.pl: Skoro wszystko tak dobrze funkcjonowało, dlaczego zdecydowałeś się odejść?
J.K.: Nie ma idealnego momentu na odejście, ale było wiele drobnych rzeczy, które się na tę decyzję złożyły. Przede wszystkim – rodzina. Praca trenera kosztowała mnie bardzo dużo czasu. Nie mogę powiedzieć, że byłem mężem i ojcem na 100%, bo trenerka to nie tylko rzucenie piłki na treningu. Telefon non stop w użyciu, ciągłe myślenie o drużynie, analizowanie, reagowanie na bieżące sytuacje – kontuzje, nieobecności, problemy zawodników. Mam też kilka prywatnych tematów do ogarnięcia. A że jestem osobą, która albo robi coś na 100%, albo wcale – z szacunku do siebie i do klubu postanowiłem odejść. To była najtrudniejsza decyzja w mojej dotychczasowej piłkarskiej przygodzie.
SportoweBeskidy.pl: Dziś trudno wyobrazić sobie kogoś innego na ławce Rotuza niż Ciebie.
J.K.: Myślę, że z zewnątrz może to tak wyglądać, ale ja już od jakiegoś czasu mentalnie przygotowywałem się do tego momentu – że to nie ja zaplanuję przygotowania, nie ja będę z prezesem ustalał skład na nowy sezon. Mam nadzieję, że uda się znaleźć odpowiednią osobę, a ja – już z boku – będę drużynie kibicował i trzymał kciuki.
SportoweBeskidy.pl: Jakie są Twoje dalsze plany? Głód trenerski pewnie szybko się pojawi?
J.K.: Na razie analizuję miniony sezon, a później czas na odpoczynek i rodzinę. Gdy złapię oddech, zabiorę się za realizację swoich planów i projektów. Będę też dalej się rozwijał – może w końcu uda się wybrać na staż, zrobić kurs UEFA A. Czas pokaże. Głód trenerski pewnie szybko się pojawi – zainteresowanie moją osobą po rezygnacji jest, ale nie czekam z telefonem w ręku. Teraz czas na reset, a jeśli pojawi się ciekawy projekt, wtedy będę się zastanawiał nad kolejnym krokiem.