Damian Szczęsny był tym piłkarzem, który we wstępnym fragmencie konfrontacji w Skoczowie zrobił różnicę. W 3. minucie napastnik nie zmarnował doskonałego podania Jakuba Małkowskiego i w sytuacji „oko w oko” z golkiperem WSS ulokował piłkę „w sieci”. W 17. minucie miało miejsce zdarzenie podobne. Asystę zaliczono Dawidowi Jaworskiemu, a „Szczeniak” wtórnie w roli egzekutora był nieomylny. Gole nie były dziełem przypadku, bo Beskid rywala zdołał zdominować, choć taki scenariusz długo nie potrwał. Już w 21. minucie skoczowianie otrzymali poważne ostrzeżenie. Główkę Mateusza Tomali doskonale sparował Konrad Krucek, a poprawka Alana Cieślara poszybowała nad poprzeczką. Co się jednak odwlecze... 36. minuta to trafienie kontaktowe Dawida Mazurka. I gdyby w 43. minucie Dorian Chrapek w obliczu golkipera skoczowian zachował więcej zimnej krwi, to na kwadrans przerwy ekipy udałyby się w pełnej zgodności.
 



Wznowienie rywalizacji także należało do podopiecznych Tomasza Wuwera. Bliski powodzenia był zwłaszcza Szymon Płoszaj, który K. Krucka zaskoczyć próbował m.in. bezpośrednio z rzutu wolnego. W odpowiedzi w 64. minucie Adriana Borkałę powstrzymał Kacper Fiedor. Dla Beskidu nastąpił wkrótce kolejny tego dnia dobry moment gry, co potwierdził idealny strzał Krzysztofa Surawskiego. Choć piłkarze z Wisły ambitnie dążyli do zmiany wyniku, to uderzenia Seweryna Tatary i Płoszaja nie miały dostatecznej precyzji.

Beskid podtrzymał tym samym zwycięską serię i liczyć może, że sezon zwieńczy na ligowym „pudle”. – Wygrana cieszy tym bardziej, że stoczyliśmy ciężki bój, w którym szczęście było po naszej stronie. Jestem dumny z zespołu, który na punkty pracował na tyle, na ile był w stanie – ocenia Bartosz Woźniak, szkoleniowiec gospodarzy