Mecz wybitnie po myśli skoczowian się ułożył. W 7. minucie kiks po zagraniu Kamila Kotrysa przydarzył się Marcinowi Gustyńskiemu, a skrzętnie pomyłkę wykorzystał Krzysztof Surawski. Goście dążyli do tego, aby stratę zniwelować. Najlepszą szansę mieli w 27. minucie wraz ze strzałem Marcina Byrtka, jednak Konrad Krucek zachował czujność. A jego koledzy z drużyny odpowiedzieli w 32. minucie. Wprawdzie w meczowym protokole zaistniał „swojakiem” Szymon Szczyrk, ale udział w podwyższeniu wyniku miał i zagrywający piłkę przed bramką Jakub Małkowski. Końcowy fragment premierowej części to potwierdzenie, że gospodarze byli zespołem efektywniejszym. Raz Wojciecha Barcika uchronił słupek po rykoszecie, raz zaś w sukurs przyszła... poprzeczka, gdy swojego trafienia „szukał” Jakub Krucek.

Optyka spotkania w Skoczowie była w każdym razie na jego półmetku nadto klarowna. – Pretensje możemy mieć do siebie, że gole w jakimś stopniu sami sobie strzelaliśmy, ale byliśmy od rywala słabsi. Pewne błędy nie mogą się przydarzać w konfrontacji z tak mocnym zespołem, a jednocześnie swoje okazje trzeba zamieniać na gole – klaruje Sebastian Gruszfeld, szkoleniowiec „Fiodorów”.

W 55. minucie ekipa ze Skoczowa znów była bezlitosna. Surawski zaliczył asystę, a sprytną „podcinką” golkipera GKS-u przelobował J. Krucek. Ten sam zawodnik miał jeszcze dziś sytuacje na podreperowanie strzeleckiego bilansu, finalnie jednak to goście pokusili się o bramkę o statusie honorowej. W 83. minucie po błędzie defensywy Beskidu i podaniu Kacpra Mariana, formalności dopełnił Kacper Mazur.