Podobnego scenariusza niedzielne starcie nie przyniosło, choć przebieg pierwszej połowy zwiastował rywalizację "stykową". Żadna z drużyn do szatni nie schodziła w lepszych nastrojach. Atakowali jedni i drudzy, dogodne okazje, by objąć prowadzenie mieli... jedni i drudzy. Zawodnikiem najczęściej niepokojącym Krzysztofa Iwanka był Edgar Varela, który przegrał z golkiperem Rekordu 3 bezpośrednie konfrontacje. Po przeciwnej stronie parkietu brylował Mikołaj Zastawnik. Michał Widuch był czujny, z kolei w 7. minucie mógł dziękować, że kadrowicz uderzył w słupek.

Kiedy w 23. minucie Zastawnik wykorzystał podanie Erica Panesa i otworzył wynik spotkania, zanosiło się, że będzie to dzień godny broniących tytułu mistrzów, wychodzących wtórnie z opresji w fazie play-off. I może tak byłoby, gdyby w 26. minucie strzelec gola dla "rekordzistów" uderzył nieco dokładniej, a nie w obramowanie gliwickiej bramki...

Do 30. minuty żadna krzywda przyjezdnym się zarazem nie działa. Byli skoncentrowani i uważni, ale niestety się we znaki dała w ostatecznym rozrachunku uszczuplona kadra Rekordu - dziś bez Matheusa, Gustavo HenriqueKamila Surmiaka... Ważnym momentem było wyrównanie z 31. minuty, autorstwa Viniciusa Lazzarettiego, ale co najmniej w równej mierze wykładającego piłkę przed bramkę Luisa Bortoletto. Szkoda, że tuż po tym zdarzeniu Varela ponownie znalazł drogę do bielskiej "świątyni". Gol ten był następstwem nieporozumienia w szeregach Rekordu, podobnie kolejny - de facto odbierający nadzieje na sukces - Jani Korpela wykorzystał w 34. minucie fakt, że Iwanek zapędził się daleko, by spróbować strzału z dystansu.

Rezultat 3:1 dla Piasta uwarunkował grę ekipy z Cygańskiego Lasu w wariancie z tzw. lotnym bramkarzem, zamiast jednak remontady, ziścił się kierunek na wyjazdowy pogrom. Między 37. a 39. minutą Breno Bertoline, Varela i Bortoletto w dokładnie takiej kolejności dobili ustępujących mistrzów, którym przyjdzie teraz walczyć o brąz.