Ani przez moment w niedzielny wieczór biało-zieloni nie byli w sytuacji szczególnie komfortowej. Do przerwy przegrywali - od 12. minuty po strzale Aleksandra Kozaka, wykorzystującego niefrasobliwość Gustavo Henrique, gdy drużyna z Wielkopolski po raz pierwszy konkretnie wykazała chęć sprawienia niespodzianki. Była to wszak jedna z kilku naprawdę dogodnych okazji "Czerwonych Smoków", poczynających sobie bez kompleksów, lecz napotykających częstokroć na opór w postaci Michała Kałuży.

Wyrównania wyniku gospodarze doczekali się w 26. minucie, kiedy bramkarza Red Dragons pokonał Guilherme Kadu, wieńczący akcję Martina Dosy Pawłem Budniakiem, ale w 32. minucie nastąpił powrót do tego, co oglądaliśmy wcześniej. Adrian Ramirez dał swojej drużynie ponownie skromną zaliczkę mierzonym uderzeniem z nieoczywistej pozycji, a faworyta postawił w roli goniącego. Riposta Rekordu? Owszem, nastąpiła. W 34. minucie do siatki trafił Budniak, ale... zapewnił "rekordzistom" jedynie uchronienie się przed domową porażką.

Nie ma w tych okolicznościach szczególnego znaczenia to, kto w końcowej fazie spotkania bliżej był przechylenia szali na swoją korzyść. Najlepszą szansą dla Rekordu była bodaj próba Grzegorza Haraburdy. W tabeli ani jedni, ani drudzy nie zainicjowali marszu w górę, dopisując sobie skromnie po "oczku" tuż po reprezentacyjnej przerwie.