To, co najistotniejsze – niżej notowanemu zespołowi, pomimo oczywistych jego chęci, niespodzianki sprawić się nie udało. – Mocno przygotowaliśmy się do tego meczu, co pomogło w odniesieniu zwycięstwa. W pełni ono zasłużone w mojej ocenie. Zagraliśmy dobrze, na dużej intensywności, więc robimy dalej swoje – oznajmia Bartosz Woźniak, trener Beskidu.

Gospodarze w obu połowach byli dla swojego przeciwnika równie „okrutni”. Przed pauzą gole to dzieło Cezarego Ferfeckiego. W pierwszym przypadku w 22. minucie obrońca celnie główkował, by w 32. minucie wynik poprawić właściwym zachowaniem przed bramką po kornerze egzekwowanym przez Krzysztofa Surawskiego. Druga część to obraz gry w miarę podobny. Skoczowianie atakowali odważniej i mogli już w 57. minucie Górala dobić, gdy po „centrze” Mieczysława Sikory w poprzeczkę główkował Krystian Dudajek. Ten sam duet w 75. minucie przeprowadził akcję, która pozwoliła faworytowi ze spokojem wyczekiwać ostatniego kwadransa potyczki. Dudajek egzekucji obok bezradnego Andrzeja Nowakowskiego dokonał głową. Gola zanotował również Jakub Krucek, który w 86. minucie nie zmarnował pojedynku z golkiperem istebnian.

Nawiązując do tytułu – przyjezdni nie mieli dostatecznych argumentów, aby maszerujący ostatnio zwycięskim rytmem Beskid zmusić do większego wysiłku. Na przestrzeni sobotniej rywalizacji nie doczekali się żadnej „setki”, aby Konrada Krucka zmusić do wysiłku, a uderzenie w światło bramki zanotowali dopiero w... 87. minucie. – Zostaliśmy w Istebnej na majówkę. Nie było nas na boisku – kolokwialnie rzecz ujmując. Beskid nas zdominował, a naszym jedynym plusem jest to, że solidnie wybiegaliśmy mecz – przyznaje szkoleniowiec Górala Dariusz Rucki.