Bardzo poważnym ciosem okazało się dla skoczowskiego klubu odejście kapitana i podpory defensywy Wojciecha Padło. – Cóż, życie jest brutalne. Było to dla nas niewątpliwie spore zaskoczenie i duża strata pod względem sportowym. Co najgorsze, w klubie zasiany został wirus „brak sentymentów”, który jak widać niektórych skutecznie zaraził – obrazuje Ryszard Klaczak, prezes Beskidu, wskazując w tej materii na kolejne niespodziewane rozstanie, gdy w ostatnich dniach szeregi ekipy ze Skoczowa oficjalnie opuścił Mieczysław Sikora.

Jak dodaje, w każdej sytuacji warto doszukiwać się pozytywów. Nie inaczej jest przy doznanych osłabieniach kadrowych. – Mieliśmy dotąd bardzo wysoką średnią wieku w drużynie. Jeśli myśli się o awansie, a później grze wyżej, to na samych emerytów trudno liczyć. To więc najlepszy moment na przebudowę zespołu, która i tak była nieuchronna. Będziemy wprowadzać młodych zawodników, którzy często grzali ławę, a mają wielką ochotę na to, aby regularnie grać i udowodniać swą wartość. W przyszłości ta nasza utalentowana młodzież ma stanowić o sile Beskidu – mówi sternik klubu.



W obliczu manewrów transferowych, jakie miały miejsce zimą – przy wspomnianych ubytkach do Beskidu dołączył na ten moment jedynie obrońca Patryk Tyrna – skoczowian trudno w przeciwieństwie do poprzedniej fazy rozgrywek uznawać niezmiennie za „bitego” faworyta „okręgówki”. Ten wątek zresztą pojawił się jako jeden z kluczowych podczas spotkania władz klubu z drużyną. – Od samych zawodników padło pytanie, co jeśli przegrają jeden czy drugi mecz i nie zrealizują celu. Odpowiedź jest taka, że nie jesteśmy żadną armią radziecką, która musi za wszelką cenę zdobyć Berlin, a piłkarzy nikt wieszał nie będzie za to, że poniosą porażkę. To jest sport, a aktualnej siły naszej drużyny wskutek nieplanowanych osłabień nie możemy przewidzieć. Ofensywnie w zasadzie nic się nie zmieniło i pozostajemy niebezpiecznym zespołem. Jesteśmy w mojej opinii nie klarownym, ale cichym faworytem rozgrywek – komentuje Klaczak.

Prezes Beskidu zwraca zarazem uwagę na istotny problem, który nie tylko klubowi spod Kaplicówki utrudnia optymalny przebieg okresu zimowego w kontekście dokonywania ewentualnych transferów. – Jestem przerażony tym, że w kilku klubach prezesi są tylko urzędnikami, a decyduje ktoś z „tylnego krzesła” pod pozorem zaniechania finansowania klubu. Panowie mający pieniądze traktują to niczym zabawkę. To rządzenie bez żadnej odpowiedzialności – grzmi Klaczak.