Sławomir Szymala swoje pierwsze piłki w życiu łapał w barwach jasienickiego Drzewiarza, skąd przeniósł się do Pasjonata Dankowice. Po spędzeniu na Sportowej ponad pięciu latach trafił do Żywca na al. Wolności. Tamtejsza Koszarawa należała wówczas do grona, co tu dużo mówić, topowych klubów na Śląsku. Sporo kibiców, jeszcze więcej kasy, no i wyniki najgorsze nie były. Dość wspomnieć, że żywczanie w Pucharze Polski, jak równy z równym, rywalizowali z krakowską Wisłą. Wisłą tą z czasów Henryka Kasperczaka, która w owym sezonie zdołała "wykręcić" Mistrzostwo Polski. Krakowianie Koszarawę pokonali 2:0, a jeżeli dodamy, że przy pierwszej bramce nieco "dopomógł" Szymala, to zarysowuje się nam ciekawa historia. 
 
Wróćmy do stycznia 2004 roku, gdy obecny trener LKS-u Bestwina przykuł uwagę Odry Wodzisław, wówczas ekstraklasowego klubu. Ten był tak zdeterminowany na pozyskanie Szymali, że zdecydował się go wymienić na... Mariusza Pawełka. I faktycznie golkiper znany z występów m.in. w Wiśle Kraków, Śląsku Wrocław, Polonii Warszawa, czy nawet reprezentacji Polski umowę z Koszarawą podpisał. Informacja ta była bardzo dobra dla kibiców Odry, bowiem jedną z zalet Szymali był chociażby fakt, że nie jest on Pawełkiem, lecz bramkarzem doświadczonym, nie bojącym się krzyknąć na swoich chłopców w obronie, gdy jest taka potrzeba. Umowa po pięciu dniach została jednak rozwiązana, wszak... Szymala uszkodził sobie Achillesa i w rundzie wiosennej na murawie nie dałby rady się pokazać. Wrócił do Żywca. A Pawełek do Wodzisławia Śląskiego.

Cóż... dziś zapewne w całej Polsce bramkarskie interwencje rangi "Pawełki", kosztem "Sławków", znane by nie były. Slangiem tym posługiwanoby się zaledwie na Podbeskidziu. Pewne jest jedno - na wielkiej karierze Szymali straciłyby Beskidy. Sportowe Beskidy. Szkoleniowiec klubu z Bestwiny - mówiąc bez ściemy - należy do naszych ulubionych rozmówców. Dzięki swojej charyzmie jest w naszym regionie znany, niczym... klopsy Pawełka w Ekstraklasie. I niech tak pozostanie.