Bielszczanie byli niewątpliwie faworytem tego starcia. Przez czas trwania pierwszej połowy było to widoczne gołym okiem. Gospodarze stworzyli sobie zaledwie jedną groźniejszą sytuacją, która została zablokowana przez obrońcę Rekordu. "Rekordziści" byli stroną dominującą, prezentującą większe walory piłkarskie, a to zaowocowało trafieniem w 24. minucie, gdy Tomasz Nowak wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na nim. 

 

Biało-zieloni na przerwę mogli schodzić z bardziej okazałą zaliczką bramkową. W końcówce spotkania na wysokości zadania stanął jednak bramkarz Warty, Kamil Lech, który kiedyś przywdziewał barwy Podbeskidzia. Golkiper wpierw obronił strzał głową Marcina Wróbla, a następnie zanotował "paradę przy próbie Bartosza Kowalczyka. 

 

Nic więc nie zwiastowało, iż "rekordzistom" może stać się krzywda w tym spotkaniu. W 49. minucie piłkę do siatki rywala posłał Wróbel, aczkolwiek sędzia bramki nie uznał - spalony. Chwilę później wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał - Warta doprowadziła do remisu. Mateusz Madzia stracił piłkę pod własnym polem karnym, co z zimną krwią wykorzystał Dominik Nowakowski. To trafienie ustawiło losy spotkania.