Kto spodziewał się, iż będzie to mecz bez otwartej gry, ten się przeliczył. W finale Pucharu Polski na szczeblu podokręgu Bielsko-Biała spotkały się dwie drużyny, które szukały ofensywnej gry. Kwestią otwartą i do dyskusji jest jednak to, jak wychodziło to w praktyce... W każdym razie emocji i walki na boisku nie brakowało, a wygrał zespół bardziej doświadczony, wyrachowany, który baczniej pilnował swoich szeregów w defensywie. 

 

 

W 4. minucie pierwszą groźniejszą sytuację mieli landeczanie. Przed szansą na zdobycie bramki stanął Szymon Kuś, lecz instynktownie nogą interweniował bramkarz GLKS-u Richard Zajac. W kolejnych fragmentach meczu byliśmy świadkami obopólnej wymiany ciosów, które jednak kończyły się w okolicy "16" lub stałym fragmentem gry. W 27. minucie widzowie starcia doczekali się jednak trafienia. Karol Lewandowski w podbramkowym zamieszaniu wyłożył piłkę Danielowi Sobasowi, a ten świetnie przymierzył po długim rogu. Więcej goli i stuprocentowych sytuacji w tej części meczu nie odnotowano. 

 

Śmiało można stwierdzić, iż 47. minuta była punktem kulminacyjnym tego spotkania. To wówczas mierzonym strzałem z okolic "16" golkipera GLKS-u pokonał kapitan IV-ligowej Spójni, Bartosz Rutkowski. Nie byłoby prawdą napisanie, iż ta bramka podcięła "skrzydła" wilkowiczanom, bo ci później swoje sytuacje mieli. Dobre uderzenie głową Jakuba Cybińskiego, groźny strzał Szymona Trybały, ładna akcja Kacpra Śleziaka... Pytanie, jakby się potoczyły losy meczu, gdyby podopieczni Krzysztofa Bąka byli bardziej czujni w defensywie przy straconej bramce, a później wykorzystaliby jedną ze swoich szans. Gdybanie to jednak jedno, a boiskowe wydarzenia - drugie. W doliczonym czasie gry moment dekoncentracji GLKS-u wykorzystała Spójnia, szybko rozgrywając stały fragment gry, a całość bramką na 3:0 spuentował Mateusz Wrana