Pogrom rekordowych rozmiarów. Gol co 4. minuty...
Wedle wszelkich wskazań Beskid Skoczów miał urządzić sobie strzelecką kanonadę kosztem „dołującego” Metalu Węgierska Górka. Aż takiej jednak „demolki” żadna ze stron się nie spodziewała.
Wyjazd do Skoczowa jawił się dla ekipy z Węgierskiej Górki jako nie lada wyzwanie, zważywszy choćby na fakt, że kilka dni wcześniej Metal doznał klęski aż 2:12 w konfrontacji także wyjazdowej z Błyskawicą Drogomyśl. Kto liczył na to, że podopieczni Roberta Sołtyska będą wyjątkowo zmobilizowani, by zmazać plamę, a korekty w ustawieniu sprawią, że skoczowianom łatwo się nie dadzą, był – delikatnie rzecz ujmując – w błędzie. Kibice stali się świadkami wyczynu, o którego poprawienie w trakcie dalszej fazy sezonu w „okręgówce” nie będzie łatwo...
Planowo to gospodarze od gwizdka oznajmiającego start meczu ruszyli do ataku. Motorem napędowym w tym względzie był Michał Szczyrba, po którego uderzeniach w 7. i 17. minucie faworyt uzyskał konkretną przewagę. Ta z upływem czasu rosła i to w rozmiarach z punktu widzenia piłkarzy Metalu dramatycznych. Wystarczy odnotować, że okres kwadransa między 26. a 41. minutą goście przypłacili stratą kolejnych... 7 goli! Na przerwę udawali się, gdy Beskid po bramce Damiana Szczęsnego prowadził 11:0, co w prostym przeliczeniu oznacza stratę gola w równomiernych, ledwie 4-minutowych odstępach. – To bez dwóch zdań nasza kompromitacja – kwituje lakonicznie podłamany szkoleniowiec ekipy z Żywiecczyzny.
Druga połowa to ciąg dalszy piłkarskich „dożynek”, choć skala ofensywnego rozmachu zespołu spod Kaplicówki nieco osłabła. Najistotniejszy bodaj moment meczu to 90. minuta, przynosząca finalizację rezultatu na druzgocące 15:0 dla Beskidu, a zarazem znamienna z racji gola numer 6., jaki tego dnia zanotował Szczyrba. Prócz wspomnianego Szczęsnego, który dzieło zniszczenia Metalu w rewanżowej części zainicjował, z „dwupakiem” potyczkę zakończył także Adrian Borkała.