Prowadzenie skoczowianie zdobyli w 13. minucie za sprawą Damiana Szczęsnego, by przed pauzą podwyższyć je w 32. minucie trafieniem Kamila Janika. Obie bramki dokumentowały przewagę, którą Beskid posiadał. – Organizacja gry w tej części meczu była satysfakcjonująca, co niekoniecznie powiedzieć można o dalszej fazie spotkania – mówi Bartosz Woźniak, szkoleniowiec skoczowian.
 



Do 73. minuty wynik ustalony przed przerwą ani drgnął. Dopiero na finiszu Beskid na dobre uporał się z przeciwnikiem z Wisły, a Wojciech Woźniczka kapitulował aż 4-krotnie. Najbardziej okazałe zdobycze stały się udziałem Adriana Borkały, przedzielił je gol Arkadiusza Trybulca, poprzedził zaś ten autorstwa Jakuba Krucka. I choć końcowy licznik 6:0 brzmi okazale z perspektywy ekipy ze Skoczowa, to... – Nie mamy powodów, aby popadać w jakąś euforię, konieczna jest za to dalsza praca na treningach – dodaje Woźniak.

W odróżnieniu od konkurenta wiślanie wyłącznie pudłowali w dogodnych sytuacjach. Tyczy się to Szymona PłoszajaDoriana Chrapka, którzy zmarnowali „setki”, zaś nieco szczęścia przy uderzeniu z 25. metrów w poprzeczkę zabrakło Dawidowi Mazurkowi. Tempa zespół z Wisły nie wytrzymał zwłaszcza przy braku możliwości jakichkolwiek zmian personalnych poza obsadą bramki. – Także brak kilku podstawowych piłkarzy był niestety mocno odczuwalny – kwituje Tomasz Wuwer, nie tylko trener WSS, ale i z konieczności... napastnik.