Felieton: Spadek Podbeskidzia. Czy jest się z czego cieszyć?
W ogólnopolskich mediach napisano już chyba wszystko o sytuacji Podbeskidzia, więc nie o tym tutaj, a o emocjach. Bo te – zupełnie skrajne – dostarcza obecna – katastrofalna – sytuacja klubu z Bielska-Białej. Niestety, mówimy tu o poziomie sportowym, ale też organizacyjnym. Można zobaczyć to w komentarzach po każdym meczu, zarówno po naszych relacjach, jak i w momencie, gdy klubowe social media wrzucają grafikę z wynikiem końcowym danego spotkania. Schemat jest dość prosty: kibice wylewają frustrację i wyrażają swoje niezadowolenie, natomiast przeciwnicy klubu cieszą się z tego stanu rzeczy. Tylko pytanie, czy jest się z czego cieszyć?
Niedawno rozmawiałem z jednym z kibiców klubu, który – określmy to eufemistycznie – nie jest zbyt przychylny do Podbeskidzia. Stwierdził on, że zupełnie nie interesuje go, co się dzieje w tym klubie. Nie interesowało go, kiedy grali w ekstraklasie, i nie interesuje też ich spadek. Denerwuje go natomiast fakt, iż kiedy jego drużyna gra mecz, inni ludzie śledzą wyniki Podbeskidzia i cieszą się, że przegrywają kolejne spotkanie, zamiast skupić się na tym, co jest u ich ulubieńców.
To mi dało wiele do myślenia, gdyż – w miarę możliwości – staram się czytać komentarze po meczach Podbeskidzia, jednak po każdym mam wrażenie doznania deja vu. Jest albo "dać grać młodymi i rozgonić to towarzystwo", "miasto doprowadziło ten klub do upadku", albo też "bardzo dobrze haha, derby w II lidze". W skrócie nic nowego, nic odkrywczego. Żadnej ciekawej konkluzji i konstruktywnej uwagi. Radość z obecnej sytuacji Podbeskidzia jest dla mnie dość niezrozumiała.
Ale to są emocje, a o to też w piłce nożnej chodzi.
Nigdy nie byłem ulubieńcem kibiców Podbeskidzia, i pewnie nie będę – trudno. Czasem faktycznie dałem dupy, lub daliśmy jako redakcja, np. pisząc o urlopie prezesa, kiedy to klub skądinąd bardzo dobrze odbił "piłeczkę". Ale mój stosunek do tego klubu zawsze był neutralny. Nie byłem sympatykiem, nie byłem też zagorzałym przeciwnikiem – zupełnie tak samo jak np. do Skałki Żabnica czy LKS-u Goleszów (spokojnie, chodzi o sam stosunek, nie o porównywanie do klubów z niższych lig). Gdy Podbeskidzie wygrywało, robiło dobrą robotę w dziale marketingu - chwaliłem, bo było za co. Wiem, że w Podbeskidziu jest spory potencjał, przede wszystkim ludzki*. I tak samo, gdy klub podejmował dziwne decyzje, zdarzało się – jak to się mawia w żargonie dziennikarskim – "przywalić".
* Za wyjątkiem prezesów. Tyczy się to pracowników klubu.
Dla przykładu, w 2022 roku napisałem tekst "Rekord jest tym, czym Podbeskidzie by chciało być", o tym jak to Rekord wypuszcza w świat zdolną młodzież z naszego regionu, a Podbeskidzie nie, dlatego to Rekord jest klubem całego regionu. Wywołało to falę oburzenia wśród kibiców Górali, ale to była po prostu prawda. Teraz w Podbeskidziu zaczęto odważnie stawiać na młodzież, więc jednak się da.
Na początku 2023 roku pisałem o porażce planu 3-letniego Bogdana Kłysa, który miał zakładać powrót do ekstraklasy. Znów było oburzenie, Malec ty taki, siaki, owaki. - Niczym w ruletce, przyszłość klubu postawiona została all in. Sytuacja klubu PR-owa i finansowa jest fatalna, ale jeśli uda się Góralom dostać do baraży, albo awansować do ekstraklasy, to jakoś to przejdzie wszystko bokiem. Jeśli natomiast nie, o projekcie Podbeskidzia będzie można przytoczyć słowa wieszcza, nieco zapomnianego z epoki romantyzmu, Cypriana Kamila Norwida: - Jękły głuche kamienie. Ideał sięgnął bruku.
I co? Sprawdziło się. Nie chodzi tu jednak o to, aby się chełpić i łechtać własne ego, bo szczerze mówiąc tego nie potrzebuje. Nie sprawia mi też to żadnej przyjemności. Chodzi tylko o to, że tamte słowa nie były pisane ze złej chęci, a pod wpływem pewnej obserwacji.
Bo to nie jest tak, że Podbeskidzie nagle jest w miejscu, w którym znajduje się obecnie. To był proces. Proces wyniszczania klubu, który trwał od dłuższego czasu. I żeby być uczciwy niektórym również momentami chłodnego spojrzenia, a może i nawet pokory. Wszystko wydawało się, że jest takie piękne i fajne, a każde słowo krytyki było traktowane jako głos przeciwko klubowi, co staram się udowodnić, że tak nie było.
Nie jest też tak, że to nagle przyszedł Krzysztof Przeradzki i doprowadził Podbeskidzie do ruiny. Owszem, wizerunkowo ten człowiek narządził klubowi wiele krzywd. Jego decyzje są albo złe, albo... bardzo złe, jednak pamiętajmy, że proces pikowania notowań Podbeskidzia zaczął się dużo wcześniej.
Dziś są po prostu zbierane tego plony, a Przeradzki jest najlepszą personifikacją i podsumowaniem tego, co się działo w Podbeskidziu.
Dlatego też nie cieszy mnie spadek Podbeskidzia. Nie będę też z tego stanu rzeczy ubolewał, nie takie kluby spadały. Nie cieszy mnie także kolejny artykuł w ogólnopolskich mediach, jak wyglądają kulisy funkcjonowania Podbeskidzia. Żadna to przyjemność czytać o klubie ze swojego miasta, że dzieją się w nim takie rzeczy. Nawet nie będąc jego sympatykiem.
Teraz wspomniane "walenie" w klub jest w modzie, ale to wszystko raczej powoduje u mnie poczucie ogromnego wstydu, jako dla bielszczanina. A jeśli ktoś się z tego stanu rzeczy to cóż... Nie da się budować szczęścia na cudzym nieszczęściu.