Premierowa odsłona przebiegała pod dyktando gospodarzy, to oni dłużej utrzymywali się przy piłce. – Spodziewaliśmy cię ciężkiego meczu. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że idziemy na wojnę, ale nie zareagowaliśmy w pierwszej połowie odpowiednio – ocenia Mirosław Szymura, którego podopieczni bezbramkowy wynik do przerwy zawdzięczali przede wszystkim dobrej postawie w bramce Ireneusza Trojanowskiego. Na wyżyny swoich umiejętności wznosił się kilka razy, bowiem piłkarze Spójni dochodzili przed przerwą go głosu. Najlepszą okazję zmarnowali, gdy Maciej Marek nie porozumiał się z Łukaszem Zaremskim, Robert Pawlak stanął wówczas oko w oko z golkiperem Beskidu. Pod koniec pierwszej części gry Trojanowski raz jeszcze wygrał pojedynek sam na sam z rywalem, tym razem powstrzymał Damiana Sanetrę.

Po zmianie stron mecz się wyrównał, przyjezdni „wyszli na wojnę” i... stracili gola. Po strzale Kamila Janika piłka odbiła się od pleców jednego z obrońców gospodarzy, co zapoczątkowało kontratak zwieńczony golem. Składną akcję na ślizgu wykończył Sanetra. Stosunkowo szybko beniaminek ze Skoczowa wyrównał. Wojciech Małyjurek w polu karnym był powstrzymywany w sposób nieprzepisowy, co nie umknęło uwadze arbitra. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł... Trojanowski, doprowadził do remisu. Po tym wydarzeniu obie drużyny dążył do zdobycie zwycięskiej bramki, ale swego nie dopięły. – Moim zdaniem, to był słaby mecz. Na poziomie IV ligi kibice nie powinni oglądać takich pojedynków – ocenia Jarosław Zadylak, trener Spójni.

Pomeczowe wypowiedzi obu szkoleniowców na naszych łamach jutro.  

Protokół meczowy poniżej.