Wygrał zespół bardziej konkretny i z graczem, który potrafił zrobić różnicę. Kogoś takiego u nas zabrakło. Przez cały mecze mieliśmy może trzy, cztery mikro-szanse na strzelenie gola, nic więcej - przyznał szczerze na łamach klubowej strony Dariusz Rucki, trener rezerw Rekordu. 

 

Landeczanie byli w tym meczu zespołem bardziej odważnym, agresywniejszym, a także konkretniejszym. To przyniosło rezultat już w początkowej fazie meczu. Gospodarze w 6. minucie cieszyli się z prowadzenia, gdy Kamil Jonkisz świetnym strzałem z okolic 35. metrów nie dał szans Vołodymyrowi Kotełbie na skuteczną interwencję. To trafienie, jak się później okazało, ustaliło losy pierwszej części spotkania. "Rekordziści" w kolejnej fazie meczu przejęli inicjatywę, jednak nie potrafili swojej optycznej przewagi udokumentować dobrą okazją strzelecką. O golu nie wspominając. 

 

Druga połowa rozpoczęła się równie dobrze dla Spójni, jak pierwsza. Miłosz Misala w 49. minucie z zimną krwią sfinalizował oskrzydlającą akcję swojej drużyny i podwyższył prowadzenie gospodarzy. Bielszczanie, co zrozumiałe, dążyli do odrobienia bramkowych strat, lecz w ich poczynaniach widoczny był brak tego, czym Spójnia może się pochwalić, a mianowicie boiskowego wyrachowania i doświadczenia. Landeczanie wynik meczu ustalili w doliczonym czasie gry. Piotr Tomiczek przytomnym podaniem "obsłużył" Macieja Marka, a ten wpakował piłkę do siatki. Co ciekawej, obaj zawodnicy mają "biało-zieloną" przeszłość.