W środę zebrzydowiczanie gościli w Milówce, gdzie liczyli na przerwanie majowej serii porażek. Nic jednak z tego. Nie dość, że Spójnia wyjechała bez punktów, to i nie zdobyła żadnego gola, jednocześnie przyjmując 5 ciosów od rywala. I niewielkim pocieszeniem z perspektywy podopiecznych Grzegorza Łukasika jest to, że rezultat aż tak wysoki na korzyść Podhalanki nie przystaje do tego, co działo się na boisku.

Pomeczowe odczucia w Zebrzydowicach są zresztą zgodne z tym, że kolejny ligowy występ był dalece rozczarowujący. – Gra się na gole i one są najważniejsze, a nie wrażenia czy utrzymywanie się przy piłce. Przeciwnik bezlitośnie wykorzystywał wszystkie nasze błędy. Śmiało można stwierdzić, że miał „dzień konia”. A my? Brutalnie rzecz ujmując i taką opinię wyraziłem też po spotkaniu w szatni – byliśmy nieudolni pod bramką rywala. Ale i takie mecze czasem się zdarzają – komentuje Łukasik.

Większym zmartwieniem może być fakt, że poza pierwszym majowym starciem w Pogórzu, gdzie zebrzydowicka ekipa triumfowała 3:0, pozostałe w tym miesiącu kończyły się porażkami. Poza tą z Podhalanką wyższość nad piłkarzami Spójni wykazały – Piast Cieszyn (2:5), Bory Pietrzykowice (0:2) i Beskid Skoczów (1:3). W tabeli zebrzydowiczanie osunęli się na 8. miejsce, a w niedzielę o przełamanie zagrają w Leśnej. – Może po udanym starcie wiosny, bo taki mieliśmy przecież, w głowach coś się poprzestawiało i szło nam za łatwo? – zastanawia się szkoleniowiec Spójni.