SportoweBeskidy.pl: Zapewne nie tak wyobrażałeś sobie zakończenie piłkarskiej kariery?

Damian Szczęsny:
To prawda. Rzeczywistość okazała się dla mnie wyjątkowo brutalna. Trochę ponad pół roku temu przeszedłem artroskopię w związku z zerwanym więzadłem krzyżowym. Systematycznie jednak do pełni sił wracałem i już po rehabilitacji miałem przeprowadzone szczegółowe badania. Wszystko było super, wyniki wyszły bardzo dobrze i towarzyszył mi spory optymizm. Wróciłem na boisko w drugiej połowie domowego meczu z Orłem Łękawica, ale już bodajże w 8. minucie mojego czasu gry doszło do ponownego zerwania. Gdy opuszczałem boisko miałem takie przeczucie, że to może być mój ostatni oficjalny mecz.

SportoweBeskidy.pl: To faktycznie koniec twojej przygody z piłką?

D.Sz.:
Kolejna operacja to jedno, ale musiałbym odczekać prawie rok, aby znowu wrócić, przechodząc w tym czasie ponownie żmudne rehabilitacje. Nie wiem czy miałbym do tego siły. Lata już nie te i poprzednim razem ta droga do powrotu była dla mnie ciężka. Poza tym w głowie gdzieś siedziałoby to, że wracam po poważnej kontuzji. Sądzę, że taka blokada uniemożliwiłaby mi grę na wysokim poziomie. Całe życie grałem w piłkę i zawsze byłem zawodnikiem ambitnym, który dawał z siebie „maksa” na boisku. Wchodzenie na 10-15 minut i nie odgrywanie żadnej znaczącej roli jako piłkarz zupełnie mnie nie interesuje. Po właściwie 2 latach przerwy od gry tak właśnie by byłoby, więc podjąłem decyzję o zakończeniu zawodniczej przygody z futbolem. Ciężko było mi się psychicznie przestawić i odpuścić, ale po prostu w mojej sytuacji nie ma już innego racjonalnego wyjścia.

SportoweBeskidy.pl: Są takie momenty, które z tej około 20-letniej kariery będziesz wspominał najlepiej?

D.Sz.:
Przygodą życia było dla mnie niewątpliwie te kilka meczów rozegranych w barwach Podbeskidzia na poziomie Ekstraklasy. Szkoda, że na dłużej tu nie zostałem. Kiedy odszedł trener Robert Kasperczyk zostałem od składu trochę odstawiony i wróciłem po okresie wypożyczenia do GKS-u Tychy. W ogóle przyjemnie wspominam czas spędzony w Tychach, gdzie prezentowałem się najlepiej. Generalnie poznałem fajnych ludzi na swojej drodze. Wartościowe jest dla mnie to, że gdziekolwiek nie trafiałem – czy to później w niższych ligach do Czechowic-Dziedzic, Bielska-Białej, Landeka, Skoczowa czy Puńcowa – były to zespoły walczące o konkretne, wysokie cele w swoich rozgrywkach. Byłem w klubach mających swoje aspiracje, liczących się i do których mogłem wnieść to, co miałem najlepszego.

SportoweBeskidy.pl: A zastanawiałeś się czego ci zabrakło, aby na dłużej pozostać na szczeblu ekstraklasowym?

D.Sz.:
Czego mi zabrakło? Przyznam zupełnie szczerze, że... nie mam pojęcia. Chyba nie jest to jakaś jedna konkretna kwestia. Może po prostu trochę szczęścia? Czasem jeden super mecz, jeden gol, bywa przełomowy. Tych szans, które miałem nie wykorzystałem, choć dawałem z siebie zawsze wszystko. Wiem, że wypominano mi brak odpowiednich warunków fizycznych, ale nie uważam to za przeszkodę nie do przeskoczenia, bo miałem jako piłkarz inne atuty, które też pozwoliły mi dojść tam, gdzie byłem.

SportoweBeskidy.pl: Zostajesz przy piłce?

D.Sz.:
Tak, zdecydowanie. Tym bardziej, że pierwsze kroki w kierunku bycia trenerem już poczyniłem. Z każdym rokiem, w miarę upływu lat, coraz bardziej myślałem o tym, co będzie, gdy skończę grać. Chciałbym wykorzystać swoje bogate doświadczenie boiskowe. Mam papiery UEFA B i nie ukrywam, że myślę o tym, aby iść dalej. Stawiam na osobisty rozwój trenerski, bo prócz rozwijania talentów dzieci i młodzieży, przekazywania im tego, co z piłki wyniosłem – nad czym też się obecnie skupiam jako trener trampkarzy w Zamku Grodziec – interesuje mnie przede wszystkim praca z drużynami seniorskimi.

SportoweBeskidy.pl: Pracowałeś z kilkunastoma trenerami w różnych klubach. Stworzyłbyś na tej bazie trenera, którym sam chciałbyś być?

D.Sz.:
Od każdego trenera czegoś wartościowego się nauczyłem. W Tychach sporo dała mi praca z Piotrem Mandryszem. Świetnie wspominam czasy, gdy wróciłem do Bielska-Białej, już jako zawodnik BKS-u pod skrzydła kolejnego fachowca, a więc Rafała Góraka. W beskidzkich klubach także trafiałem na szkoleniowców zaangażowanych w swoją pracę, a to rzecz absolutnie podstawowa. Mam takie przeświadczenie, że kiedy ja zaczynałem grę w piłkę, było więcej młodych zawodników, którym się chciało. Dziś trener musi mieć odpowiednie podejście, aby takiego młodego człowieka przy sporcie w ogóle zatrzymać, bo możliwości spędzania czasu wolnego jest wiele, a piłka na tym poziomie półamatorskim wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami. Ważna jest satysfakcja i radość z tego, że przychodzi się w jakimś konkretnym środowisku na treningi, wyjeżdża z drużyną na mecze. Wiem na bazie swoich doświadczeń, że to czasem kluczowe.