SportoweBeskidy.pl: Rozstanie z grającym trenerem Michałem Pszczółką na tym etapie sezonu? Przyznam, że zaskoczenie może i małe, ale jednak jest.

Tomasz Morys:
W życiu trenera tak to jest, że przychodzi moment na rozstanie. A dlaczego teraz? Liczymy na jakimś impuls, który pozwoli utrzymać się drużynie w V lidze. Ale ponad wszystko postawiliśmy nowemu trenerowi cel, aby spokojnie budował zespół pod kątem kolejnego sezonu, uwzględniając także to, że możemy znaleźć się w gronie spadkowiczów.

SportoweBeskidy.pl: Budowa kadry na kolejny sezon w V lidze, a walkę w „okręgówce” chyba jest jednak sporą różnicą?

T.M.:
Kadra ma być na tyle mocna, aby – przy nie daj Boże degradacji – od razu do V ligi spróbować powrócić. Myślę, że na obecny poziom sportowy i kwestie związane z organizacją czy infrastrukturą, to właściwy szczebel rozgrywkowy dla Tempa Puńców. Zakładaliśmy, że ten sezon będzie lepszy i powalczymy o miejsca w górnej części tabeli, ale jak widać nie do końca to wyszło. Nie winimy za to oczywiście trenera. Darzymy go sympatią i jesteśmy wdzięczni za całe zaangażowanie włożone w naszą klubową codzienność.

SportoweBeskidy.pl: Awans do IV ligi śląskiej – historyczny dla waszego klubu, 3-krotne zdobycie Pucharu Polski w Podokręgu Skoczów. To był chyba całkiem udany czas z trenerem Pszczółką?

T.M.:
Czas pełen sukcesów. Fakty na dziś są takie, że to najbardziej utytułowany szkoleniowiec w historii Tempa Puńców. Mamy na bazie tej kilkuletniej współpracy dużo wniosków, trener sporo nas nauczył, a sam zebrał doświadczenie, bo stawiał u nas pierwsze kroki w tej pracy. Otrzymał więc spory kredyt zaufania i wywiązał się z powierzonej roli naprawdę super. Wspólne chwile radości będą długo jeszcze w Puńcowie pamiętane. Teraz powierzamy stery nad drużyną komuś innemu i zobaczymy co się wydarzy.

SportoweBeskidy.pl: A może bycie grającym trenerem na poziomie IV czy V ligi wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem, jak to niektórzy wskazują?

T.M.:
Nie mnie to oceniać. Michał pokazał, że można to z powodzeniem łączyć. Przypomnę, że z IV ligi wcale spaść nie musieliśmy, bo zabrakło nam bodajże 2 punktów, a jeszcze stało się to w sezonie reorganizacji rozgrywek. Po degradacji znacząco odmłodziliśmy drużynę. Mamy obecnie w kadrze 8 czy 9 młodzieżowców 2004-2005, co w historii Tempa, a więc klubu nie mającego jeszcze juniorów i szkółkę kończącą szkolenie na grupie trampkarzy, jest wydarzeniem dość istotnym. Każdy klub przechodzi jakiś moment trudniejszy, gdy konieczne jest odmłodzenie składu. Uważam, że i tak radzimy sobie z tym wyzwaniem całkiem nieźle.

SportoweBeskidy.pl: Był taki moment, bodajże w tym sezonie, gdy trener oddał się do dyspozycji zarządu. Wówczas może trzeba było się rozstać?

T.M.:
Jak dobrze pamiętam, było to po meczu w Czańcu. Ustaliliśmy jednak, że pracujemy i próbujemy wyprowadzić drużynę wspólnymi siłami na właściwe tory. Nie jest tak, że to się nie udało, bo uważam, że miejsce w tabeli nie pokazuje do końca naszych faktycznych możliwości. Wystarczy spojrzeć na liczbę straconych bramek, w której to statystyce jesteśmy w górnej części stawki. Defensywa funkcjonuje prawidłowo, natomiast dużo pecha towarzyszy nam w sytuacjach podbramkowych, które są w każdym spotkaniu. Potrafimy przegrywać takie mecze, jak ten z rywalem z Wilkowic, gdy prowadząc grę z kontry dostajemy bramkę w 90. minucie.

SportoweBeskidy.pl: Kontuzje i absencje Rafała Adamka oraz Damiana Szczęsnego, którzy mieli napędzać ofensywę, można uznać za usprawiedliwienie wyników poniżej oczekiwań?

T.M.:
To nie tylko Adamek i Szczęsny, bo również radzimy sobie od pewnego czasu bez Adriana Borkały czy Tomasza Stasiaka. Wszyscy wymienieni to gracze z zadaniami ofensywnymi na boisku. Gdy dodamy do tego, że stopniowo do pełni sił wracają Damian ŚciborArkadiusz Szlajss, to widzimy, z jak trudną sytuacją kadrową się mierzymy w jednym czasie. Rzutuje to na rezultaty. Ostatnie mecze w Łękawicy i Jastrzębiu, gdzie strzelaliśmy po 2 gole, a jeszcze na kilka minut przed końcem spotkań prowadziliśmy 2:1, pokazują potencjał na coś więcej, aniżeli spadek z tej ligi.

SportoweBeskidy.pl: Liczyliście na dłuższą współpracę z powracającym do drużyny na krótko Wojciechem Gumolą?

T.M.:
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prowadząc swoją firmę ma znacznie mniej czasu w porównaniu do okresu, kiedy trenował Tempo. Od początku umówiliśmy się na pomoc doraźną na mecze wyjazdowe z Orłem i „dwójką” GKS-u, za co serdecznie mu dziękujemy. Jest cały czas gdzieś blisko klubu, służy pomocą, gdy tego potrzebujemy, ale na ten moment nie było realne, aby w większym wymiarze piłce się poświęcił. Spędził z drużyną tydzień i było widać ponownie iskrę w oku, a my dopisaliśmy do swojego dorobku ważne punkty.

SportoweBeskidy.pl: Na koniec – Orzeł Łękawica pozostanie jednak na mistrzowskiej pozycji?

T.M.:
Moim zdaniem lider tego nie wypuści. Prezentuje się najbardziej przekonująco, bo wystarczy spojrzeć, że ani razu nie przegrał. Cała liga jest bardzo wyrównana. Ja akurat podchodziłem do tematu utworzenia V ligi sceptycznie. Mamy natomiast fajne granie, w dużej większości na super boiskach. Praktycznie każdy z każdym może wygrać, nie ma łatwych meczów, przed którymi można sobie dopisywać punkty. Nawet Podhalanka Milówka, która od startu sezonu zamyka tabelę, przy większym szczęściu w meczach jesiennych biłaby się teraz o utrzymanie. Liga się więc zdecydowanie broni swoim poziomem, a do IV ligi wejście faktycznie ktoś przygotowany na rywalizację w już bardzo mocnej stawce.