Mowa co jasne o parametrach boiska, na którym swoje domowe spotkania rozgrywa tamtejsza Unia. Niespełna 100 metrów długości i nieco ponad 50-metrowa szerokość placu gry to znaczna różnica w porównaniu do tego, do czego bielszczanie są na co dzień przyzwyczajeni. – Na tak małym boisku gra się po prostu źle. Często pierwsza bramka okazuje się decydująca, a tak się nieszczęśliwie złożyło, że właśnie my ją straciliśmy – podkreśla Adrian Olecki, szkoleniowiec bielskich rezerw. W 10. minucie piłkarze Unii popędzili z kontrą, zagranie po ziemi trafiło do Dawida Pawlusińskiego, który pewnie pokonał Krystiana Wieczorka. Strata mogła zostać w tej połowie odrobiona, ale skuteczność jak na złość nie była domeną piłkarzy Podbeskidzia II. Za najdogodniejszą uznać można szarżę Jana Borka zwieńczoną strzałem z kąta, który padł łupem bramkarza gospodarzy.
 


Zbliżony, by nie powiedzieć bliźniaczy był scenariusz wydarzeń po zmianie stron. W 59. minucie Pawlusiński znów zameldował się w gronie strzelców, dopadł do futbolówki odbitej przed „16” po kornerze, by wymierzyć nie do obrony dla bielskiego golkipera. Goście dla przeciwwagi z kilku niezłych szans żadnej na gola nie zamienili. Patryk Czader główkował w słupek, w sam środek bramki uderzył z okolic 16. metra Borek, a Michał BateltLionelem Abate przeszkodzili sobie po dobrej wrzutce ze stałego fragmentu.

Także więc na piłkarskie kwestie złożyć należy fakt, że „rezerwiści” powrócili pod Klimczok bez jakichkolwiek łupów w konfrontacji z jednym z IV-ligowych faworytów. – Górę wzięło na pewno doświadczenie rywala, ale i cwaniactwo. My swoje szanse mieliśmy, ale z nich nie potrafiliśmy odpowiednio skorzystać – dodaje trener „dwójki” Podbeskidzia.