– Przyjeżdżając do Bestwinki wcale nie spodziewałem się łatwej przeprawy. Po wysokich porażkach ten zespół musiał coś w swojej grze zmienić i to właśnie zrobił, stawiając na bronienie się całą drużyną przed własnym polem karnym. Sprzyjało temu zresztą boisko, które nie ma takiej szerokości, aby w pełni swobodnie sobie na nim poczynać. Przy tak ogromnej determinacji, jaką zaprezentował nasz przeciwnik, łatwiej jest jednak w takich warunkach bronić się – komentuje Krzysztof Bąk, trener gości z Wilkowic, którzy byli na przestrzeni 90. minut stroną bezsprzecznie lepszą i dyktującą warunki.
 



O ile przewagi GLKS-u należało się spodziewać, to już bezbramkowego stanu w połowie meczu bynajmniej. Przyjezdni szans bramkowych przy skomasowanej defensywie rywala nie wypracowali sobie zbyt dużo. Na wstępie nieznacznie chybił z bliska Mateusz Kubica, a odsłonę zwieńczyła próba Dominika Kępysa, którą instynktownie sparował Dominik Chmielniak. A o skali ich naporu niech świadczy wyegzekwowanie w premierowych 45. minutach – uwaga! – 17 rzutów rożnych. Za ciekawostkę odnotować należy również „setkę”, jaką w takich, a nie innych warunkach zdołali wypracować sobie podopieczni Wojciecha Lisewskiego. Po rozegraniu w bocznym sektorze źle w sytuacji „oko w oko” z Richardem Zajacem zachował się Max Yeder.

Jako żyw po zmianie stron scenariusz gry przypominał ten sprzed pauzy. Różnica kluczowa to zdobycze bramkowe, jakie w końcu stały się udziałem GLKS-u. W 52. minucie Daniel Kasprzycki niekonwencjonalnie dograł do Kępysa, który wreszcie dał gościom powody do radości. Kwadrans później Rafał Dawidek przewinił w obrębie „16” wobec Łukasza Szędzielarza. Ze stałego fragmentu nie bez trudu, bo na raty piłkę „w sieci” ulokował Kępys. Mecz tylko nieznacznie się wówczas otworzył, gospodarze nie dążyli z nadmiernym animuszem do zniwelowania strat, a wilkowiczanie też krzywdy większej zrobić im nie potrafili. Najlepszą okazję zaprzepaścił Jarosław Kopacz, który wcelował w leżącego już na murawie Chmielniaka.