– Dobrze weszliśmy w mecz i w premierowym kwadransie przeważaliśmy, mając sporo przestrzeni do rozgrywania akcji – zauważa Wojciech Białek, szkoleniowiec czechowiczan, którzy zarazem nie potrafili stworzyć realnego zagrożenia pod bramką Decoru. Goście stopniowo się rozkręcali, kilkukrotnie kontrowali, ale Miłosz Szczyrba pewnie spisywał się między słupkami. Przy takim scenariuszu bezbramkowy stan przy zejściu obu drużyn na przerwę nie był żadnym zaskoczeniem.
 


Po powrocie na murawę także dało się dostrzec respekt pomiędzy rywalami, bo trudno inaczej odnieść się do faktu braku maksymalnego zaangażowania, aby dokonać otwarcia wyniku. Próby po stronie MRKS-u to strzały Tomasza Dzidy czy Kamila Jonkisza, które w porę blokowali defensorzy gości. Aż nadeszła 84. minuta, która przyniosła czechowickiej drużynie prowadzenie. Z rzutu wolnego precyzyjnie dorzucił Paweł Kozioł, a nadbiegający Wojciech Padło w swoim stylu głową z 8. metra zmusił bramkarza Decoru do kapitulacji. Przełamanie? Wisiało wówczas w powietrzu, ale w 87. minucie gospodarze nie przerwali w porę akcji konkurenta, uczynił to dopiero w obrębie „16” Kamil Sobótka, lecz z przekroczeniem przepisów wobec Michała Stryczka. Sędzia wskazał na punkt oddalony od celu o 11. metrów, z którego precyzyjnie sprawiedliwość wymierzył Dawid Jarka. Było to wszystko na co w ofensywie stać było ekipy z Czechowice-Dziedzic i Bełku.

Odczucia w szeregach beskidzkiego IV-ligowca? Mieszane. – Z perspektywy całości meczu to zasłużony podział punktów, bo żadna z drużyn nie zdołała wypracować sobie przewagi w grze. Jeśli natomiast strzela się gola dającego prowadzenie w 84. minucie, to można liczyć na odniesienie zwycięstwa. Cóż, czekamy dalej na przełamanie... – dodaje trener czechowiczan.