Gościom nie można odmówić tego, że zrobili co w ich mocy, aby swoich kibiców w pełni usatysfakcjonować, wypracowując sobie na przestrzeni premierowych 45. minut kilka okazji, gdy już uporządkowali grę po nerwowym kwadransie. Jedną z nich zdołali nawet wykorzystać. W 26. minucie dalekie zagranie przedłużył Karol Lewandowski, defensorzy Unii popełnili błąd, a w sytuacji sam na sam z bramkarzem nie zawiódł Daniel Sobas.

Sytuacje zaprzepaszczone, o których mowa powyżej, to brak odpowiedniej decyzji Sobasa i Lewandowskiego w kontrach landeczan. Tuż przed pauzą, w minucie 44., miała miejsce największa dziś kontrowersja. W pojedynku z rywalem na murawę upadł Wojciech Pisarek, ale gwizdek sędziego milczał. O tyle przyjezdni mieli czego żałować, że interwencja obrońcy Unii wydarzyła się w obrębie pola karnego.

 


Zaliczka IV-ligowca z Landeka przy powrocie drużyn na boisko miała jednak swoją wartość, a podopieczni trenera Dariusza Kłusa konkretny plan, by przewagi nie zaprzepaścić. - Gospodarze częściej utrzymywali się przy piłce, kierowali w naszą "16" sporo wrzutek, ale wykonaliśmy dobrą pracę i wszelakie zagrożenie oddalaliśmy - opowiada szkoleniowiec Spójni. W tym schemacie nastąpił jednak wyjątek. W 80. minucie powstało pod bramką gości zamieszanie, futbolówka została wyekspediowana zbyt krótko, a uderzenie Wojciecha Wenglorza z 11. metra przyniosło upragnione dla turzan wyrównanie.

Końcowe minuty były wyrównane. Oba zespoły miały po szansie na odniesienie zwycięstwa "last minute". Tą dla Spójni - dzielącej się punktami z konkurentem podobnie, jak przed tygodniem - zmarnował Szymon Kuś. - Piłkarsko wyglądaliśmy na pewno na wyższym poziomie, aniżeli na inaugurację rundy. Odczuwamy więc niedosyt, zwłaszcza po pracy, jaką wykonaliśmy na boisku - ocenia Kłus.