Jak się przepracowało w moim mieście Bielsku-Białej, w lekarskim zawodzie 46 lat, to i urlop może być trochę dłuższy. A jeśli otrzymałem nieoczekiwaną propozycję wspólnej podróży od świetnego człowieka Jurka Porębskiego statkiem po Morzu Śródziemnym, to była pełnia szczęścia.

wojtulewski Nie mogę się wyrwać z tych sportowo-turystycznych-koleżeńskich więzi nawet na urlopie. Bo Jurek Porębski to mąż znanej przed laty siatkarki, podpory bialskiego BKS-u. Dziś zacnej bizneswomen. Więc po krótkim zastanowieniu i niełatwym zgromadzeniu i przeliczeniu funduszy oraz wyjęciu z szuflady dowodu osobistego i paszportu, bo zahaczamy poza UE również o Tunis, ruszyliśmy na podbój basenu Morza Śródziemnego. Znów mam nadzieję połączyć turystykę z jakąś formą sportu. Decyzja i wszelkie formalności o tak długiej podróży dziś zajmuje człowiekowi chwilę. Natychmiast przypomniały mi się inne sportowe wyjazdy. Te dalekie i te bardzo bliskie.

Łza się kręci w oku, bo pamiętam ile trudu organizacyjnego, ile sportowych przeszkód i zakazów musieliśmy pokonać w końcówce lat 60. i 70. ubiegłego wieku, aby pojechać z ekipą bokserów BBTS-u na mecz pięściarski do czeskich, położonych niedaleko Cieszyna, Hranic. Albo do wtedy jugosłowiańskiego Niszu. Co to były za przygotowania! Zaproszenia, liczne formularze dokładnie wypełnione, wkładki paszportowe, książeczki walutowe, zezwolenia z urzędów od najważniejszych osób w Bielsku-Białej. I po około roku przygotowań, zebraniu różnych papierów i akceptacji mogliśmy wyruszyć. Tego chyba dzisiejsza młodzież nigdy nie zrozumie. I nawet dobrze, że tak jest. Sportowa forma bokserów była tylko dodatkiem. Gromadziło się na czas wyjazdów suchy prowiant. A jako suweniry najczęściej kryształy z bielskich zakładów rzemieślniczych. Wiele trudów wkładali w to wszystko szanowani bielscy działacze bokserscy, wymienię kilku: Stanisław Kogut, Józef Cieślawski, Kazimierz Pasternak, Mieczysław Jankowski, Mirosław Smółka... i wreszcie jedziemy. Nie, nie zapomnieliśmy też o trenerach takich, jak Antoni Zygmunt, Wiktor Pietrzykowski, Zbigniew Pietrzykowski czy zawodnikach, jak Leszek Błażyński, Marian Kasprzyk, Ryszard Zięba, Leon Zgoda, Bolesław Foksiński, Grzegorz Pigoń, Tadeusz Kicka czy Zbigniew Kowalski. Jechało z nami zawsze kilkunastu pięściarzy. Bo pojedynki w ringu, szczególnie w Jugosławii, były bardzo ciężkie. A ja jako lekarz sportowy ekipy miałem sporo zadań medycznych.

W „nowych czasach” zaliczyłem dwa wyjazdy z siatkarkami BKS-u do Jekaterynburga, już za Uralem na mecze ze słynną Urałoczką. Pamiętam też sympatyczny wyjazd z siatkarkami do Cannes. To już inne wyjazdy. A mój ulubiony bialski BKS to klub profesjonalnie zarządzany. I żadnego organizacyjnego folkloru nie było.

Cudownie wspominam sportowo-turystyczne wyjazdy sprzed kilkunastu lat z zespołem Bielskich Orłów do Belgii i Niemiec. Tu mocno nas wspierał swoimi wyrobami wędliniarskimi kolega Władysław Wala. Regularnie z Bielskimi Orłami jeżdżę do Republiki Czeskiej. Świetna organizacja piłkarskich spotkań i gościnność gospodarzy Orłów Zaolzia na czele z Andrzejem Bizoniem i Janem Zolichem. To takie moje sportowe podróże, te małe. A jakie były te duże?

To obiekty olimpijskie w Los Angeles i Sydney. To trybuny brazylijskiej Maracany. To obiekty „gigantów” futbolu amerykańskiego w Nowym Jorku. Dokładnie i z rozrzewnieniem przypominam sobie swoją wyprawę w 1974 roku do RFN na MŚ w piłce nożnej i ten słynny mecz we Frankfurcie na stadionie leśnym, ekipy Kazimierza Górskiego z Niemcami. Byłem chyba na 8 mistrzostwach świata. Od Monachium, przez USA do Korei i Japonii. A teraz Morze Śródziemne.

Na początek Genua. Jak Genua, to Sampdoria. Jak Sampdoria, to pamiętne mecze w 1991 roku z Legią. I zwycięstwo warszawian w europejskich pucharach po bramkach mego ulubionego piłkarza Dariusza Czykiera, występującego później w barwach oldbojów Jagiellonii w licznych spotkaniach z Bielskimi Orłami. Gwiazdą tych pojedynków był Wojciech Kowalczyk, strzelec dwóch bramek, jak również Dariusz Kubicki, późniejszy trener bielskich Górali. Potem popłynęliśmy do Rzymu. Modliliśmy się przy grobie świętego Jana Pawła II w bazylice św. Piotra. Zwiedzaliśmy koloseum, forum Romanum. Dobry wizerunek posiada w tym mieście aktualny prezes PZPN, Zbigniew Boniek. Po Rzymie podziwialiśmy Palermo na Sycylii i nieco przestarzały obiekt klubu grającego dziś w serie B. W Tunezji sport to głównie piłka nożna, a jej reprezentacja zwie się... Orły z Kartaginy. A w 2004 roku Tunezja właśnie zdobyła Puchar Narodów Afryki, co podkreślał sympatyczny afrykański przewodnik, który oprowadzał nas po Tunisie.

Wreszcie Mallorca, najsłynniejszy klub na Balearach. Tu nasze emocje futbolowe nie takie wielkie. Ale wielkie wrażenie robi muzeum Fryderyka Chopina. Jego pomnik i muzeum, bo parę miesięcy tu przebywał tworząc swoją genialną muzykę. W Walencji zwiedzaliśmy położony w centrum miasta stadion znanego klubu FC Valencia. Trzeciego, co do popularności i sukcesów klubu w Hiszpanii, po Realu Madryt i Barcelonie. Mówiono, że ten klub jest zadłużony na 400 milionów euro... Odbyliśmy też spacer po przepięknym stadionie Olympique Marsylia. Spotkani tam kibice o polskich korzeniach do dziś przypominają walecznego zawodnika. który przez dwa lata występował w tym klubie – Piotra Świerczewskiego. I  takie to są moje sportowe podróże – te dawne i dzisiejsze, bliskie i odległe, te małe i te duże.

Ze sportowym pozdrowieniem Sławomir Wojtulewski