W skoczowskim zespole musiała pojawić się zgubna skądinąd myśl, że zwycięstwo przyjdzie niejako samo. Zwłaszcza, gdy okazało się, że goście zawitali na spotkanie w Skoczowie w składzie ledwie 11-osobowym, w tym też gronie z kilkoma juniorami. Jakości, która była ewidentnie po stronie Beskidu rywal przeciwstawił jednak spore pokłady ambicji i zaangażowania, co przy sprzyjającym szczęściu, ale także świetnej dyspozycji Radosława Pietrasika, uczyniło mecz dla podopiecznych Bartosza Woźniaka zaskakującym wyzwaniem.
 



Już w premierowym fragmencie potyczki piłka w bramce LKS-u znaleźć się powinna. Uderzenie Damiana Szczęsnego z rzutu wolnego golkiper przyjezdnych sparował, obrońcy wyręczyli go za moment przy strzale Jakuba Małkowskiego. Napór skoczowskiej drużyny wzrósł jednak dopiero po zmianie stron. Efektem wypracowywanych okazji było... nagminne stemplowanie słupków. W 52. minucie w taki sposób zwieńczone zostało dośrodkowanie Szczęsnego i główka Tomasza Juraszka. Z kolei w minucie 57. w aluminium wcelował nie tylko Adrian Borkała, ale i usiłujący pokusić się o skuteczną dobitkę Krzysztof Surawski.

"Świątynia" strzeżona przez Pietrasika została odczarowana dopiero w 71. minucie. Do futbolówki wybitej z pola karnego dopadł Michał Szczyrba, mierzonym uderzeniem dopinając swego. Skoczowianie do końca nie mogli cieszyć się komfortową zaliczką, a to wobec następnych zaprzepaszczonych szans. Szczęsnego zatrzymał Pietrasik, a Kamil Janik z najbliższej odległości spudłował.

Drużyna, która po tym sezonie powrócić w a-klasowe szeregi, choć nastawiona głównie na rozbijanie ataków Beskidu, także potrafiła zagrozić gospodarzom w dążeniach o sprawienie sensacji. Tu wspomnieć można o obiecującej szarży Marcina Marciniaka i braku optymalnej finalizacji w wykonaniu Aleksandra Moronia czy chybionym strzale Arkadiusza Urbańskiego.