Powrót do rywalizacji po krótkiej przerwie nie był łatwy dla Mai Chwalińskiej, a mecz I rundy z Holenderką Quirine Lemoine miał wzloty i upadki. Pierwszego seta wygrała 6/0, by w drugim... przegrać w takim samym stosunku. Decydujący fragment meczu to jednak lepsza gra podopiecznej bielskiego klubu i zasłużony triumf 6/3. Zwycięstwo osiągnięte z niemałym trudem okazało się bardzo pomocne w turniejowej drodze, bo młoda tenisistka złapała właściwy rytm i pewność w grze.

Rozstawioną z numerem "7" Finkę Anastasię Kulikovą rozbiła 6/2, 6/0, złudzeń nie pozostawiła też w ćwierćfinale Słowence Nice Radisić, którą Chwalińska pokonała wysoko 6/1, 6/3. Półfinał to ciąg dalszy znakomitej postawy bielskiej zawodniczki, która znalazła sposób na turniejową "3" Mirjam Bjorklund, prywatnie - i to ciekawostka - życiowej partnerki znanego kanadyjskiego tenisisty Denisa Shapovalova. Wynik 7/5, 6/3 na korzyść 20-latki dał jej awans do pojedynku o triumf w całej imprezie.
 



Konfrontacja finałowa to mordercza, bo blisko 3,5-godzinna walka z Julią Grabher, rozstawioną z numerem "1" faworytką rywalizacji w Porto. Chwalińskiej nie zraził przegrany 3/6 set otwarcia, drugiego wygrała w tie-breaku, w którym przeciwniczce pozwoliła ugrać tylko 2 punkty. W decydującej odsłonie Polka prowadziła już 4:2 z przełamaniem, lecz wyżej notowana w rankingu WTA Austriaczka w kluczowych momentach była nieznacznie skuteczniejsza, wykorzystując 3 piłkę meczową przy serwisie tenisistki BKT Advantage.

- Zostawiłam całe serce na korcie, ale tym razem to nie wystarczyło. Pomimo przegranej w finale zaliczam ten tydzień do bardzo udanych - stwierdziła Maja Chwalińska, która w klasyfikacji WTA przesunęła się na 277. pozycji na świecie. Kolejny turniej w Portugalii będzie okazją, aby podtrzymać doskonałą serię tegoroczną - to aktualnie aż 12 zwycięstw w turniejach rangi ITF z pulą nagród wynoszącą 25 tys. dolarów przy tylko 2 porażkach.