Skoczowianie swoich kibiców wprawili niemal w euforię, gdy na inaugurację sezonu rozgromili 5:3 Gwarka Ornontowice. Następnie udali się na derby do Czańca, gdzie mecz nie ułożył się po ich myśli, a wynik 3:0 na korzyść przeciwnika ekipę Beskidu rozczarował. Podobnie kolejne starcie derbowe z Drzewiarzem Jasienica, w którym w roli gospodarza beniaminek przegrał, ponownie nie zdobywając nawet jednego gola. – A świetnych okazji nam nie brakowało. Jasne, że goście wypracowali sobie ich więcej, ale to my mieliśmy choćby rzut karny – zauważa szkoleniowiec Mirosław Szymura.

A może zwyczajnie skoczowianie „wystrzelali się” premierowym występem w sezonie? – Dobre pytanie... Przeciwko Gwarkowi zanotowaliśmy skuteczność w granicach 80 procent. W Czańcu sytuacja była specyficzna, bo graliśmy przez godzinę w osłabieniu kadrowym. Z Drzewiarzem też musieliśmy obejść się smakiem, choć można było coś ugrać. Być może więc w postawionym pytaniu rzeczywiście jest coś z prawdy. Odpowiedź dadzą kolejne spotkania – komentuje trener IV-ligowca ze Skoczowa, który – jak na beniaminka przystało – musi także zapłacić tzw. frycowe. – Jak nie da się meczu wygrać, to trzeba go zremisować. Remis nikogo nie krzywdziłby i osiągnięcia takiego rezultatu byliśmy naprawdę blisko. Nam wymknął się niezły wynik, który być może i bralibyśmy przed rywalizacją w ciemno – dodaje Szymura.

Już jutro Beskid zagra w Zebrzydowicach w konfrontacji o awans do najlepszej pucharowej czwórki w podokręgu skoczowskim. To mecz ważny, wszak odblokować się będą mogli zawodnicy odpowiedzialni za strzelanie bramek. Przypomnijmy, że jeszcze w „okręgówce” w skoczowskiej drużynie brakowało rasowego snajpera z prawdziwego zdarzenia. Taki nie wyklarował się jak na razie we wstępnej fazie obecnego sezonu.