BIELSKO-BIAŁA NA SPORTOWO. „Inwestycje tak, ale mądrzej”
Już tylko kilka dni pozostało do tegorocznych wyborów samorządowych. W kolejnym wywiadzie na naszych łamach przyglądamy się kwestii sportu i rekreacji w Bielsku-Białej. Rozmawiamy z Januszem Okrzesikiem, kandydatem na Prezydenta Miasta Bielska-Białej z ramienia Komitetu Wyborczego Wyborców Niezależni.BB.
SportoweBeskidy.pl: Sport w wielu warstwach czy grupach społecznych postrzegany jest jako istotna dziedzina życia. Jakie są pana doświadczenia ze sportem, w czasach choćby lat młodzieńczych? Janusz Okrzesik: Sportowo na poziomie amatorskim robiłem chyba wszystko. Biegałem w sztafecie 4 razy 300 metrów, trenowałem skok wzwyż, na pierwszym roku studiów rzucałem nawet kulą w mistrzostwach Uniwersytetu Jagiellońskiego. Trenowałem też badminton, ale największą moją miłością jest piłka nożna. Reasumując wątek mojej aktywności sportowej – było wszechstronnie w młodzieńczych latach, ale wszystko na poziomie absolutnie amatorskim. Po skomplikowanym złamaniu nogi muszę się oszczędzać, rzadziej gram w piłkę czy tenisa, za to regularnie w tenisa stołowego. No i oczywiście jazda na rowerze i góry, ale to już raczej rekreacja niż sport. Lubię ruch i rywalizację, a sport ma to do siebie, że rodzą się trwałe znajomości i przyjaźnie. Dzięki sportowi udaje mi się utrzymywać wiele kontaktów przyjacielskich.
SportoweBeskidy.pl: Jak przejawiało się pana zainteresowanie sportem w Bielsku-Białej w ostatnich latach? J.O.: Tu przede wszystkim wspomnieć trzeba o moich związkach z Podbeskidziem. Pierwszy raz do Podbeskidzia trafiłem w 2002 roku na prośbę ówczesnego prezesa Mariana Antonika. Po awansie do I ligi miałem zebrać grupę ludzi w celu ratowania klubu, który stał na krawędzi upadku. Powstało wówczas Towarzystwo Sportowe Podbeskidzie, którego zostałem wiceprezesem. Po kilku latach całkowicie społecznej działalności zrezygnowałem, gdyż z innymi członkami stowarzyszenia mieliśmy zupełnie inne wizje fair play w futbolu. Ponownie pojawiłem się w Podbeskidziu w kolejnej sytuacji ratunkowej, gdy postawiono zarzuty korupcyjne wobec prezesa klubu. Poproszono mnie, abym został pełnomocnikiem klubu w postępowaniu przed Komisją Dyscyplinarną PZPN. Liczono, jak się okazało słusznie, że moje wcześniejsze kroki, które miały korupcję ukrócić, spowodują łagodniejszą karę. Podbeskidzie udało się uratować. Profesjonalnie, tak na sto procent, zaangażowałem się w klub w 2009 roku. Rozmawiałem z ówczesnym prezesem Jurkiem Wolasem i wiedziałem, że chce zrezygnować, bo klub wymagał już wówczas profesjonalizacji, a nie działalności społecznej. Zdecydowałem się objąć funkcję prezesa. Przez niespełna dwa lata moich rządów w klubie zespół awansował do półfinału Pucharu Polski, wywalczył awans do ekstraklasy, pozyskaliśmy nowych sponsorów prywatnych, doprowadziliśmy także do przekształcenia klubu w spółkę akcyjną. Po awansie pojawiły się spore napięcia w relacji z miastem i ludźmi wyznaczonymi przez prezydenta do zajmowania się klubem. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, nasze wizje były zupełnie rozbieżne. Byłem sceptycznie nastawiony do pomysłu, żeby miasto przejmowało kontrolę i zarządzanie klubem. Nie uważałem, by było to dobre. Zaproponowałem wtedy, by samorząd miał w klubie udział na poziomie jednego procenta, by mieć wgląd we wszystkie decyzje, ale nie rządzić. Dziś miasto ma większościowy pakiet akcji w spółce i dominuje zarządzenie klubem z ratusza. To źle tak dla Podbeskidzia, jak i miasta. Dla mnie rozstanie było dość przykre. Zawsze wydawało mi się, że można to zrobić w sposób cywilizowany. Tymczasem dwa czy trzy miesiące później na stronie klubowej ukazał się ocenzurowany wywiad z trenerem Kasperczykiem, z którego wycięto fragmenty dotyczące mojej osoby. Do dziś trwa to udawanie, że Okrzesika nie było i nie wniósł do klubu nic istotnego. Tłumaczę sobie, iż może jest to spowodowane zazdrością o sukcesy, które miały miejsce. Jestem wciąż zagorzałym kibicem Podbeskidzia. Chodzę na mecze z synami, dopinguję drużynę, ale siedzę na bocznej trybunie i spoglądam na to wszystko z dystansem.
SportoweBeskidy.pl: Kilka dużych inwestycji w zakresie sportu i rekreacji zostało w ostatnich latach zrealizowanych – mamy halę widowiskowo-sportową, stok narciarski, powstaje nowy stadion piłkarski. Jak pan odbiera te inwestycje i temat dalszej rozbudowy infrastruktury sportowej? J.O.: Z inwestycjami sportowymi jest dokładnie tak, jak z całą resztą inwestycji miejskich: spora sprawność w finansowaniu, ale zarazem olbrzymia nieporadność przy projektowaniu i nadzorze. Realizowane inwestycje są konieczne, ale źle przeprowadzone. Stok na Dębowcu miał być całoroczny, a nie ma na to dobrego pomysłu, więc przez długi okres stoi pusty. Poza tym jest tu używana bardzo droga woda do naśnieżenia, dochodzi do tego jeszcze kwestia czynszu za korzystanie z prywatnych działek. To wszystko rzutuje na ocenę. Hala pod Dębowcem miała być częścią większego planu, który się nie udał. Powstał więc obiekt bardziej do funkcji wystawienniczych niż sportowo-rozrywkowych. W dodatku brzydki architektonicznie. No i stadion, który mógł być mniejszy. Stanowisko klubu w czasach, gdy była dyskusja na ten temat było takie, że nam wystarczyłby stadion na 8-10 tysięcy widzów. Podsumowanie wątku jest więc takie – inwestycje tak, ale mądrzej. Co do najbliższych lat, to uważam, że potrzebne jest zwrócenie uwagi na bazę sportową i szkoleniową dla młodzieży. Czas dużych inwestycji mija, teraz czas na zwrócenie się ku obiektom mniejszym i bardziej dostępnym.
SportoweBeskidy.pl: Co w zakresie szeroko pojętego sportu, włączając w to rekreację, uważa pan za najistotniejsze? J.O.: Przywrócenie pozalekcyjnych zajęć sportowych w gimnazjach i szkołach średnich. To może być najważniejsza baza rekrutacyjna także dla klubów. Jeśli te SKS-y będą, wówczas kluby będą miały łatwiejszą selekcję. To zadanie pierwszoplanowe. Drugie to ożywienie tradycyjnych dyscyplin, które zostały w ostatnich latach w Bielsku-Białej zaniedbane, jak narciarstwo, w szczególności klasyczne, boks czy piłka ręczna. Te sporty również wymagają wsparcia ze strony samorządu. Należy też delikatnie wspierać nawet inicjatywy niszowe, które pewnie takimi pozostaną, ale ze względu na pasje ludzi trzeba to zrobić. Mam tu na myśli choćby drużynę hokejową, która niedawno powstała. Piłka nożna i siatkówka to zatem takie „okręty flagowe”, ale również inne dyscypliny jako istotne i nie wymagające tak dużych nakładów finansowych. W systemie stypendiów sportowych większą wagę przywiązywać należy do sukcesów w sportach indywidualnych.
SportoweBeskidy.pl: Jaką rolę samorządu widzi pan w zakresie współfinansowania sportu zawodowego, klubów sportowych? Co ze wspieraniem sportu dzieci i młodzieży? J.O.: Wsparcie dzieci i młodzieży jest poza wszelką dyskusją, to obowiązek samorządu. Głównie powinno odbywać się to poprzez odpowiedni system zajęć w szkołach będących w gestii samorządu. W sporcie zawodowym nie można ulegać ideologicznym mirażom typu „żadnej złotówki na sport”, bo wtedy po prostu... przestanie on istnieć. Pytanie czy tego chcemy? Nie ma w Polsce żadnego klubu zawodowego w piłce nożnej czy siatkówce, który byłby w stanie funkcjonować bez wsparcia samorządu. Bielsko-Biała nie jest żadnym wyjątkiem. Jeśli chcemy, by sport na najwyższym poziomie był w mieście obecny, to pewien rodzaj wsparcia jest niezbędny. Ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, pomoc z miasta nie może być dominująca i musi mieć powiązanie z prywatnym kapitałem. Po drugie, samorząd musi wymagać wysokich standardów etycznych. Po trzecie, kluby zawodowe muszą aktywnie uczestniczyć w promocji sportu dzieci i młodzieży. Za dobrze opłacanymi profesjonalistami nie może być pustki, tam muszą być setki dzieciaków marzących o tym, żeby dorównać swym idolom. Sportowcy potrafią pobudzić wyobraźnię i nakłonić do uprawiania sportu. Wtedy nakłady finansowe samorządu na sport można uznać za absolutnie uzasadnione. Chciałbym wyjaśnić jeszcze stanowisko odnośnie Podbeskidzia, bo często jestem o to pytany. Jestem zwolennikiem stopniowego zmniejszania udziału samorządu w zarządzaniu i finansowaniu klubu. Gdy byłem prezesem Podbeskidzia udział prywatnych pieniędzy był znacznie wyższy niż jest obecnie. To możliwe, ale trzeba starać się i... dzielić się władzą. Bo żaden sponsor nie będzie łożył swoich pieniędzy na coś, na co nie ma wpływu. Tym bardziej oczekują tego potencjalni inwestorzy. Kluby powinny być równe, ale mówię tu o równości klubów prezentujących analogiczny poziom sportowy. Warto pamiętać, że aż do I ligi Podbeskidzie radziło sobie bez złotówki pomocy ze strony miasta. Wydaje mi się, że jedynym rozsądnym kryterium jest tu poziom sportowy i ustalenie tym samym jasnych i przejrzystych zasad pomocy klubom. Dla klubów znajdujących się w niższych ligach miasto powinno skupiać się na pomocy w szkoleniu dzieci i młodzieży.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. J.O.: Dziękuję.