„W góry, góry miły bracie, tam przygoda czeka na Cię” – to znane słowa klasyka. W góry przyniosło mnie prawie pół wieku temu. I tu jestem już w moich Beskidach. Jak góry to narty, a dla nas z Bielska-Białej – to Szczyrk, Wisła, Ustroń i od niedawna Dębowiec. Od święta Zakopane czy Karpacz...

wojtulewski Ja swoją przygodę narciarską rozpocząłem w dzieciństwie zjazdami z nasypu kolejowego w Białymstoku. Z tamtej optyki Beskidy sięgały nieba. A jak się w dziecięcych latach ćwiczyło zjazdy na pagórkach Supraśla koło Białegostoku – wtedy Szczyrk, Wisła, Zakopane to były prawdziwe Himalaje. W Supraślu właśnie wychował się wielokrotny mistrz Polski w biegach narciarskich, olimpijczyk Andrzej Piotrowski. Czemu o tym wspominam? A to dlatego, że jego małżonką jest od wielu lat bielska znakomitość narciarska Bernadetta Bocek. Wspaniała zawodniczka ze złotych czasów BBTS-u. Ten klub to była olimpijska kuźnia polskiego narciarstwa. W nim startowały olimpijki, mistrzynie kraju Anna Gębala, Dorota Kwaśny-Lejawa czy właśnie Bernadetta Bocek. Czy ktoś jeszcze o tym pamięta?

W Beskidy z Bielska-Białej blisko, w Alpy znacznie dalej. Ale prawie każdy z nas na kilka dni może się wybrać w Alpy na narty. Ja niemal zawsze jadę do cudownego Livigno we Włoszech. Tu jest pięknie! Wspaniałe stoki narciarskie, hotele, restauracje, kawiarnie i szlaki spacerowe pełne naszych rodaków. Ale wszędzie mają swoje problemy. Okazało się, że te zjazdy nie są całkiem takie pewne.

W Bielsku-Białej przed paroma dniami słoneczko było już wysoko, w ogródkach kwiatuszki, rano świergolące ptaszki. W moim ulubionym parku Słowackiego przy Domu Muzyki – zielona trawka i radosny gwar dzieci. A w Livigno zastałem mrozy, śnieżną zadymę i słońce wydzielane, jak na kartki w czasach PRL. Tak było parę dni,  a jednak pojeździłem, bo pogoda się poprawiła. Spełniłem to, co się nie udało tej dziwnej zimy w Beskidach. Trasy przygotowane, miła obsługa. Wyciągi? Jakby to powiedzieć... trochę podobne, jak u nas. Większość supernowoczesna, jak np. na bielskim Dębowcu. Ale zdarzają się czasem podobne do tego, jaki był do niedawna na Skrzyczne, w Szczyrku. Tu w Livigno mówią o nich „musolinki”. Bo pamiętają jeszcze czasy dyktatora Benito Musoliniego. I podobno najlepiej naprawiać je widelcem, czyniąc przypadkowe zwarcia elektryczne. Trochę w tym żartu i przesady, ale opowiadał mi o tym tu w Lombardii, Jakub Mojsiuszko, od lat polski instruktor narciarski w Livigno. Mogę powiedzieć, że to syn sportowej znakomitości z Białegostoku, mojego przyjaciela Mirosława Mojsiuszki, byłego trenera, później prezesa Jagiellonii.

I jak tu oddzielić od siebie te zjazdy z nasypu kolejowego w Białymstoku, Supraśl, Wisłę, Szczyrk, BBTS od Alp i Livigno? Wszystko się to u mnie ze sobą splata. Jasne, że są różnice i podobieństwa tych narciarskich światów. Tu Włochy, tam Polska. Tu Lombardia, tam województwo śląskie, tu w Livigno strefa wolnocłowa (czyt. nie płaci się VAT), w kraju drożej. Dziwne, ale to fakt. W Beskidach jednak częstsze szarugi jesienno-zimowo-wiosenne. Tu w Livigno też się zdarza, ale jednak słoneczko częściej opala „śmigających” narciarzy.

O Livigno mówi się „włoski Tybet”. Podobno jest tu największe nasłonecznienie w Alpach. No i góry dwa razy wyższe niż w Beskidach. Tu słynne ośrodki narciarskie w Livigno – Carosello i Mottolino, w Beskidach – staromodny, Szczyrkowski Ośrodek Narciarski, ale o pięknych trasach. A więc ani Beskidy nie takie narciarsko przaśne, ani Alpy nie takie jedyne. Warto pojechać i tu, i tam. Może Słowacy za te obiecane 120 milionów złotych unowocześnią nam Szczyrk? Jedno na pewno łączy Beskidy z Alpami... Narciarski specjał... bo tym, czym jest u nas herbata góralska z „prądem”, tu w Livigno tym jest słynne Bombardino – mieszanka tego i owego z jajecznym specjałem. Sprawdziłem, i choć smakuje różnie, to rozgrzewa zmarzniętych narciarzy tak samo wyśmienicie.

Pozdrowienia w Beskidy z Livigno przesyła Sławomir Wojtulewski