Jak bowiem inaczej skomentować fakt, że będący w bardzo dobrej formie Aleksander Zniszczoł na półmetku konkursu indywidualnego zajmował 22. miejsce po skoku długości 116 metrów, a ostatecznie osiągnął... życiowy wynik? W finale zmagań zaliczył aż 129 m - więcej od niemal wszystkich rywali - przesuwając się w klasyfikacji aż o 16 pozycji. Sam po zawodach był względnie zadowolony, ale co by było, gdyby i premierowy skok miał jakość, na którą reprezentanta WSS Wisła w Wiśle aktualnie stać?

Beskidzka perspektywa wspomnianego konkursu to również 21. miejsce Piotra Żyły (123 m i 118,5 m) oraz kolejny słabszy występ Pawła Wąska, któremu 110,5 m dało ledwie 34. lokatę. W finale zabrakło także Kamila Stocha (108 m), zaś na 17. miejscu znalazł się Dawid Kubacki (121 m i 125 m).

Zwycięzca z soboty to Lovro Kos (123,5 m i 125 m) - triumfator kwalifikacji. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie okoliczności. Słoweniec na "szpicę" awansował z... 6. miejsca na półmetku rywalizacji. Z kolei na 24. spadł zgoła sensacyjnie po totalnie nieudanej próbie lider Stefan Kraft. "Pudło" uzupełnili: Ryoyu Kobayashi z Japonii i Marius Lindvik z Norwegii.

Kilka godzin później odbył się konkurs duetów, a w nim huśtawka nastrojów trwała w najlepsze. Uzyskując odpowiednio 121 m i 121,5 m Zniszczoł oraz Kubacki zajmowali na wstępie pozycję wiceliderów. Ale kiepski skok bardziej doświadczonego z Polaków na 106 m w środkowej fazie zawodów zniweczył ambitne plany. Pozostałe odległości wiślanina to natomiast 124 m i 116 m. Polakom przypadło w udziale 7. miejsce, realne było to tuż za podium, wszak dystans do Japończyków wyniósł niespełna 25 punktów. Austriacy (Kraft, Michael Hayboeck), Niemcy (Andreas Wellinger, Philipp Raimund) oraz Norwegowie (Lindvik, Johann Andre Forfang) nadawali ton konkursowi na obiekcie HS-128, przy czym punktowa różnica na czele stawki to raptem 0,2 "oczka".