Czegoś mi brak...
Czy sportowcy są przywiązani do barw klubowych? Czy występując na sportowych arenach z dumą reprezentują nasze miasto, region i szczycą się biało-czerwoną koszulką z orłem? Czy dzisiejszy sport zachował w sobie choć jedną nutkę romantyzmu? Myślę, że tak!
Mimo komercjalizacji sportu większość, to tacy, dla których barwy klubu, kraju to coś wyjątkowego. Tak było dawniej, tak jest teraz i tak powinno być... Ale już dość długo żyję na tym świecie i obserwuję współczesny sport, by nie dostrzegać sporych zmian zachodzących w mentalności sportowców. Powiedzmy sobie szczerze – powszechny jest kult mamony, która właściwie o wszystkim decyduje w sporcie. Wielkie pieniądze sprawiają, że zanika czy zmniejsza się przywiązanie sportowca do miasta, środowiska, barw klubowych. A czasem powołanie do reprezentacji, za którym nie stoją pieniądze, traktuje się jako dopust Boży. Przykro mówić, ale wielu sportowców z powodu gonitwy za pieniędzmi przybiera pozycję cynicznych koniunkturalistów. I nie jestem naiwny, by sądzić, że coś w temacie może się zmienić.
W czasach PRL, polskie kopalnie, oferując najlepszym sportowcom tzw. „lewe górnicze etaty” wzmacniały swoje zespoły – różne Górniki czy GKS-y. Myślałem, że w III RP coś się zmieni, ale to były moje marzenia o przecięciu wielkiego strumienia państwowych pieniędzy płynących do klubów i przeznaczonych nie na poprawę infrastruktury sportowej czy szkolenie młodzieży, ale prosto do kieszeni pseudo-gwiazd. A przecież zawodowy klub sportowy powinien być wspierany głównie przez prywatny biznes. Ale łatwiej drenować państwową kasę chemicznych, atomowych, miedziowych, elektrycznych, gazowych spółek skarbu państwa, płacąc często swoim gwiazdom milionowe gaże. Z bliskiej nam w Bielsku-Białej siatkówki tak czynią, np. Chemik Police czy Atom Sopot. Do końca jeszcze nie wiadomo czy i kiedy powstanie Polska Elektrownia Atomowa, a wydano już wiele milionów złotych na drużynę Atom Sopot. Takie czasy, mamona rządzi. Ale nie dla wszystkich kasa była najważniejsza...
Przykładem wspaniałej postawy przywiązania sportowca do miasta, środowiska, barw klubowych był najlepszy w historii polskiego pięściarstwa amatorskiego wielokrotny mistrz Polski i Europy, medalista olimpijski, Zbigniew Pietrzykowski. Całą swoją karierę, poza obowiązkową służbą wojskową, kiedy występował w Legii Warszawa, spędził w BBTS. Mimo, że był kuszony przez najpotężniejsze polskie kluby. W III RP był posłem na Sejm z naszego miasta. Funkcjonuje tu od lat. Jest szanowany, poważany, a jego kariera stanowi wzór dla bielskiej młodzieży. Wspaniały bielszczanin, człowiek, sportowiec, a jego osiągnięciami sportowymi i sukcesami szczyciło się całe miasto. I tak jest do dziś!
Taką osobą dla Ruchu Chorzów był zmarły niedawno Gerard Cieślik. Symbolami Zagłębia Sosnowiec funkcjonującymi przy klubie są Józef Gałeczka, Władysław Szaryński i Leszek Baczyński. W Górniku Zabrze – Stanisław Oślizło. W krakowskiej Wiśle funkcjonują Adam Musiał i Kazimierz Kmiecik. U nas w Bielsku-Białej, w BKS, od 50 lat działa wspaniały bramkarz tego klubu, Jan Linnert. W sztabie szkoleniowym jest znakomity piłkarz Piotr Czak. W Podbeskidziu – Grzegorz Więzik. W Rekordzie inna znakomitość piłkarska dawnych lat – Lech Szymonowicz. W BOZPN – wybitny piłkarz Eugeniusz Kulik. No i Marek Sokołowski, kapitan „Górali”, wychowanek BBTS, który promuje Akademię Piłkarską dla młodych.
Warto o tym przypominać, że sportowcy po zakończeniu kariery chcą pracować dla swoich klubów i organizacji sportowych. Że jest wykorzystywana ich wiedza i doświadczenie. Ale jednak czegoś mi żal w tym naszym wspaniałym sporcie, czegoś mi brak. Może odrobiny romantyzmu. Trochę za mało tych więzi z barwami klubowymi i środowiskiem. A może za wiele oczekuję?
Ze sportowym pozdrowieniem Sławomir Wojtulewski