Niedzielny mecz z Legią Warszawa urasta w Bielsku-Białej do jesiennego wydarzenia. „Górale” usadowili się w górnej części tabeli, mają apetyt na pozostanie w tych rejonach na dłużej, a i stołeczna drużyna, mimo awansu do fazy grupowej Ligi Europy, nie przyjeżdża pod Klimczok w roli zdecydowanego faworyta. Przecież nie zagra pewnie w najmocniejszym składzie, a na obiekcie przy Rychlińskiego już przegrywała. W tamtym sezonie po bramce wypożyczonego przez siebie samą do TSP, Aleksandra Jagiełły. To był zresztą ostatni dobry występ filigranowego skrzydłowego, który miał zrobić większą karierę od Jakuba Koseckiego. Potem jednak zniknął. Dziś nie błyszczy niestety nawet w pierwszoligowej Arce Gdynia.

iwanow_big Od tamtego spotkania w Podbeskidziu jedno się nie zmieniło. Drużyna dość często z niewielu stworzonych sytuacji potrafi uzyskać „maksa”. Wtedy jedynymi dobrymi sytuacjami były trzy „setki” Jagiełły, któremu - jako że ciągle był zawodnikiem z „L” w kontrakcie - dwa razy zadrżała noga widząc wychodzącego na niego Dusana Kuciaka. Dlatego padła wówczas tylko jedna bramka. Na Cracovii bielszczanie jedynie pięć razy byli w pobliżu Krzysztofa Pilarza, a udało im się uzyskać trzy trafienia. Skuteczność godna pozazdroszczenia. Od dłuższego czasu zwracam uwagę na wysoką i co najważniejsze równą formę Damiana Chmiela. I przy nadmiarze bocznych pomocników po raz kolejny apeluję, by to była bielska „10” . Bo „Chmielu” przesunięty do środka stwarza mnóstwo zagrożenia. Dobrze współpracuje z napastnikiem, potrafi wejść w drugie tempo w pole karne, na bok zawsze może zejść i schodzi - bo przecież taka sytuacja często się w czasie meczu zdarza. Cechuje go boiskowa inteligencja, dobra gra bez piłki, wie w jakich sektorach się ustawiać by zespół mógł z tego skorzystać. Tak jak przed tygodniem. Akcji z Maciejem Korzymem nie było co prawda zbyt wiele, bo pamiętamy, że grała wtedy głównie Cracovia, ale jak już zagrali między sobą, padała bramka. To wariant godny kolejnego przetestowania. Były atakujący Korony powinien być tego samego zdania co ja, bo próby z Robertem Demjanem ciągle nie zdają egzaminu. I kiepsko to wygląda, gdy największa (potencjalna) gwiazda zespołu nie wychodzi już z szatni, gdy zaczyna się druga połowa. Czekając na mecz z Legią bardziej jednak irytuje mnie inna sprawa. Że zarówno to spotkanie, jak i wszystkie pozostałe do końca tego sezonu, zobaczy tylko widownia umieszczona pod szyldem „Trybuna Północna”. Siedziska od strony Żywieckiej co prawda są już montowane, ale kibic by na nich usiąść będzie musiał jeszcze długo poczekać. To jakaś abstrakcja, że ktoś zgodził się na taki plan. Kto podpisywał stosowne dokumenty? Dlaczego klub przez półtora roku nie może normalnie zarabiać na karnetach i biletach? Jeszcze w sytuacji, gdy pozycja zespołu w tabeli jest tak wysoka. Ilu sympatyków można by w ten sposób, być może na lata, pozyskać? Jeśli faktycznie nie dało się przebudowy stadionu zacząć od dłuższej i bardziej pojemnej trybuny, to można było przecież zrobić tak, jak postąpiły już w Polsce przy swoich projektach Górnik Zabrze i Legia Warszawa. Oba kluby zostawiły swe stare trybuny główne, by mogły normalnie funkcjonować, a rozebrały resztę, by tworzyć je od nowa. W Warszawie przez wiele miesięcy funkcjonowała tylko zabytkowa część obiektu przy Łazienkowskiej, w Zabrzu ciągle korzysta się ze „skansenu”, mimo, że reszta już „prawie” gotowa. Proste jak konstrukcja cepa. Wyobraźmy sobie, co stałoby się, gdyby taki sam plan mieli odpowiedzialni za budowę w mieście Bielsko-Biała. Zamiast trzech tysięcy na Legii i pozostałych meczach mecze Podbeskidzia mogłaby oglądać ponad dwa razy większa publika. Na trybunie starej, od Rychlińskiego, i nowej, jedynej w tej chwili dostępnej dla kibica. A tak tracą i będą tracić wszyscy. Jak to u nas, w Polsce. Rzadko kiedy szukamy logicznych rozwiązań. Proste sprawy bywają najtrudniejsze. To brak kompetencji. A pieniądze w błoto się wyrzuca.