Dotychczasowe poczynania spadkowicza ze szczebla I-ligowego wołają o pomstę do nieba. Jakiekolwiek próby szukania usprawiedliwień nie za bardzo mają sens, bo wstęp sezonu bielszczanie mają niemal najgorszy z możliwych. Punkty zdobywać się jednak bez strzelania goli nie da. W sobotnie popołudnie skuteczność „Górali” znów była daleka od oczekiwanej lub – jak kto woli – przyzwoitej. Co gorsza, Polonia była w stanie raz skierować futbolówkę „do sieci”. W 62. minucie Kamil Wojtyra z rzutu karnego uderzył bardzo precyzyjnie i mimo że Konrad Forenc intencje strzelca wyczuł, to gospodarze zostali postawieni pod ścianą. Do „wapna” – to również w myśl kronikarskiego obowiązku trzeba odnotować – doprowadziło przewinienie Mateusza Ziółkowskiego.

Czy Podbeskidzie mogło mecz 3. kolejki zwieńczyć z innym finałem? Szukając aspektów optymistycznych wymienić można sytuacje, jakie podopieczni Krzysztofa Brede sobie dziś wypracowali. W 21. minucie po kornerze uderzał w kierunku „świątyni” bytomian Michał Bednarski, lecz defensorzy rywala tę próbę w porę zastopowali. 120. sekund później szczęścia szukał Linus Rönnberg, lecz strzał Fina nieznacznie minął cel. Tuż za upływem 2 kwadransów Bartosz Florek sprawdził z kąta czujność golkipera Polonii, a za moment to samo z dystansu uczynił Szymon Gołuch. To jednak tyle.

A fakty „in minus”? Również przyjezdni swoje momenty w ofensywie mieli. W 5. minucie bielscy zawodnicy mówić mogli o farcie, bo Forenca „wyręczył” słupek. Do wspomnienia także olbrzymie zamieszanie w obrębie bramki Podbeskidzia i chybiony strzał Sebastiana Stebleckiego z 19. minuty. Wreszcie też 45. minuta i wyrzucenie z boiska Michała Willmanna, którego sędzia ukarał powtórnie żółtą kartką. Po pauzie, a w szczególności po strzeleniu arcyważnego gola, linia obronna Polonii prezentowała się niczym monolit. Przynajmniej na tle zagubionych i mało produktywnych w liczebnym osłabieniu „Górali”...