Mariusz Kozieł w STREFIE WYWIADU: Nasza gra ma cieszyć
Nie byłoby dzisiejszych znakomitych wyników piłkarskich w Radziechowach bez osoby szkoleniowca popularnych „Fiodorów”, Mariusza Kozieła. Z trenerem GKS-u rozmawiamy o zmieniającej się sytuacji klubu, tak w odniesieniu do przeszłości, jak i czasów współczesnych dla beskidzkiego IV-ligowca.
SportoweBeskidy.pl: Trudno wyobrazić sobie dziś klub z Radziechów bez Mariusza Kozieła. Jak ta współpraca się rozpoczęła? Mariusz Kozieł: Mija właśnie 10 lat od kiedy z tym klubem jestem związany i przyznam, że to świetny czas. Uczyłem w szkole w Chełmku, stąd sprowadziłem się na Żywiecczyznę. Byłem związany najpierw z Czarnymi-Góralem, a w sezonie 2005/2006 objąłem jako trener a-klasowy wówczas zespół LKS Radziechowy. Zajęliśmy 3. miejsce, ale w sensie sportowym, posiadanej infrastruktury niewiele tutaj mieliśmy. W następnym sezonie zrobiliśmy awans do ligi okręgowej. Był to sukces, po którym okazało się, że wcale łatwiej nie będzie. Jako beniaminek zdobyliśmy jesienią 3 punkty! A mimo to uratowaliśmy się przed spadkiem. Podhalanka Milówka miała na koncie 5 „oczek”, zaś LKS Bestwina – 13. Obie drużyny prześcignęliśmy w tabeli.
SportoweBeskidy.pl: Jakie to były czasy dla klubu? Jak je wspominasz? M.K.: Zupełnie nie przypominały tego, co jest tutaj teraz. Nie było budynku klubowego, tylko drewniany za rzeczką, którego pozostałości mamy do dziś. Przebieraliśmy się w pomieszczeniach pod Urzędem Gminy. Z roku na rok budowało się to wszystko. Uważam, że na tym obecnym boisku naprawdę da się grać w piłkę, choć niektórzy temu zaprzeczają. Sam klub poszedł bardzo do przodu.
SportoweBeskidy.pl: Co jest takiego wyróżniającego dla dzisiejszego GKS-u Radziechowy-Wieprz? M.K.: Nie wiem czy jest druga taka drużyna, która tyle razy odwracałaby losy spotkań. Przegrywaliśmy po 0:2, 1:3 i wychodziliśmy z tego wielokrotnie. Charakter tego zespołu to coś fantastycznego. Pamiętam taki mecz w „okręgówce”, w którym graliśmy z Zaporą Wapienica o utrzymanie. Po kwadransie przegrywaliśmy 0:3 i wydawało się, że nasz los jest przesądzony. Gole strzelał nam wtedy Dominik Natanek, którego aktualnie mamy w swojej drużynie. Wygraliśmy tę potyczkę 4:3. Proszę spojrzeć na miniony sezon w IV lidze. Z Gwarkiem Ornontowice było już 0:3 i też wygraliśmy, z Iskrą Pszczyna z 0:2 wyciągnęliśmy wynik na 4:2. Wszystkie takie mecze zapadają na długo w pamięci.
SportoweBeskidy.pl: Chyba zgodzisz się, że „Fiodory” w debiutanckim sezonie w IV lidze nie powinny być tak nisko w tabeli... M.K.: Cóż, nie na wszystko ma się wpływ. Tak to się akurat poukładało. Rzadko zdarza się, że zespół zajmujący 13. lokatę zdobywa 38 punktów, a czołówka gromadzi 43 pkt. To bardzo mała różnica. Zmienia się oblicze jednego meczu po drodze i od razu zespoły zamieniają się lokatami. Walczyliśmy natomiast do samego końca i nagroda nas spotkała. Zawsze gwarantowaliśmy naszym kibicom mnóstwo emocji. Ale mieliśmy też fantastyczne występy, jak wygrane 5:o z Krupińskim Suszec, czy 5:1 z GTS Bojszowy. Te spotkania pokazały potencjał zespołu.
SportoweBeskidy.pl: Nie uważasz, że barażowe wygrane z Pilicą Koniecpol to kolejny krok w rozwoju klub? Narodził się tu ruch kibicowski, który wspiera drużynę. M.K.: Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że wszystko dzieje się po coś. Społeczność w naszej gminie zmobilizowała się. Naszych wyników nie byłoby bez wsparcia wiernych sympatyków tego klubu. To nie są goście odizolowani, którzy w Radziechowach pojawili się znikąd. Lucjan Kumorek, Daniel Lizak, Tomasz Kosiec i wielu innych. Potrafią dopingować nas bez przekleństw, „chamówy” i prowokowania kibiców drużyn przeciwnych. W Koniecpolu śpiewali „Gramy u siebie”... Podszedłem wtedy do nich i przekonałem, by tego nie robili. Nie kojarzy mi się to dobrze. Uczestniczyłem w meczu w Brzeszczach z Concordią Knurów, która wówczas awansowała do III ligi. Goście wygrali pewnie 5:2. W trakcie spotkania kibice przyjezdni w grupie około 50-osobowej też krzyczeli: „Gramy u siebie”. I o własnych siłach ze stadionu nie wyszli...
SportoweBeskidy.pl: Rozwój klubu to jednak praca wspólna. M.K.: GKS Radziechowy-Wieprz to dziś „firma”, w której wielu chłopców po prostu chce grać. Osiągnęliśmy na przestrzeni lat dużą stabilizację. Sporo zawodników przewinęło się przez klub od czasu kiedy tutaj jestem. Z reguły w żadnym okienku transferowym nie dochodziło do nas więcej, jak trzech zawodników. Przełomowy moment to ten, gdy bracia Byrtkowie wzmocnili GKS i wywalczyliśmy awans do IV ligi. Zwracam uwagę na jedną rzecz. Zawsze sięgamy po kogoś z okolic naszej gminy. Nie ma tu miejsca na armię zaciężną ze Śląska i niepotrzebną „łapankę”. Pierwszy zawodnik z Bielska-Białej, który zasilił „Fiodory” to Przemek Suchowski, a byliśmy już wtedy IV-ligowcem. Poza tym odważnie stawiamy na młodzież, bo fajnych, ambitnych chłopaków nam nie brakuje. Zresztą juniorzy w minionym sezonie pokazali na co ich stać. Chcielibyśmy nawiązać szerszą współpracę z Wieprzem, bo tam jest wielu chłopaków, którzy mogliby spędzać w klubie pożytecznie swój czas. Młodzież w Radziechowach garnie się do sportu. Dużo pozytywnego dał orlik, który powstał przy szkole. Nam to też ułatwiło trenowanie, zwłaszcza w zimowym okresie. Od lat są tu wspaniali ludzie, którym na klubie zależy. Trzeba wspomnieć o Jurku Tlałce, świętej pamięci prezesie Andrzeju Wiśniowskim. Dziś mamy dwóch prezesów w osobach Henryka Jakubca i Olka Juraszka. Ich zasługi są nie do przecenienia. To nie jest kwestia słów podziękowań, czy czegoś w tym rodzaju, bo oddanie tego w ten sposób nie jest możliwe.
SportoweBeskidy.pl: Krótko – filozofia futbolu według trenera Mariusza Kozieła? M.K.: Gra ma cieszyć. Nigdy ta drużyna nie grała i nie będzie grała futbolu, który by się nie podobał. Staramy się operować piłką, sprawiać radość sobie i oglądającym nasze mecze.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. M.K.: Dziękuję również.