
Motyka: Nie współpracuję z ludźmi, którzy jedno mówią, drugie robią, a trzecie myślą
Nazwisko Piotra Motyki w ostatnim czasie bardzo często pojawiało się na naszym portalu w kontekście walki Podhalanki Milówka o zachowanie bytu w skoczowsko-żywieckiej „okręgówce”. O misji zakończonej sukcesem, burzliwym rozstaniu z klubem, a także dalszych piłkarskich planach rozmawiamy z byłym już szkoleniowcem i zawodnikiem Podhalanki.
SportoweBeskidy.pl: Na początku składamy gratulacje z okazji pierwszego trenerskiego sukcesu. Czy utrzymanie Podhalanki, plasującej się na 14. pozycji z 9 punktami po rundzie jesiennej, było trudnym zadaniem?
Piotr Motyka: Wnioskując po wynikach i zdobyciu 28 punktów w rundzie wiosennej mogłoby się wydawać, że nie. Ale początek był naprawdę trudny. Zostałem trenerem w Milówce, ponieważ wszyscy kandydaci, z którymi klub rozmawiał odmówili, tłumacząc się innymi obowiązkami lub brakiem czasu. A prawda jest taka, że mało który trener podejmie się takiego wyzwania, nie mając możliwości przepracowania z drużyną okresu zimowego, która na dodatek zajmuje pozycję spadkową. Nie rokowało to dobrze na minioną rundę. Mimo to efekt końcowy jest wyborny. Cieszę się, że ludzie, którym zaufałem i sprowadziłem do klubu oraz wszyscy ci, którzy nie zostawili go w trudnym momencie, oddali się sprawie i „wykręciliśmy” wynik ponad wszelkie oczekiwania.
SportoweBeskidy.pl: Wspomniana liczba punktów to trzeci wynik w rundzie rewanżowej spośród reprezentantów żywieckieego futbolu na tym szczeblu rozgrywkowym (lepsze były tylko ekipy GKS-u Radziechowy-Wieprz – 31 pkt. i Soły Rajcza – 29 pkt.). Skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się rozstaniem?
P.M.: Gdy zapewniliśmy sobie utrzymanie na cztery lub pięć kolejek przed zakończeniem rozgrywek, otrzymałem ofertę z innego klubu. Podziękowałem za zainteresowanie i zdecydowanie odmówiłem. Następnie prezes zainteresowanego klubu wyraził zdziwienie faktem, że odmawiam i poinformował mnie, że zgodnie z informacjami, które posiada nie jestem już trenerem w Milówce. Zapytał mnie więc wprost, dlaczego nie chcę odejść. Szczerze mówiąc, zabolało mnie to, że w kuluarach mówi się o moim rzekomym odejściu, a ja sam nic o nim nie wiem. Postanowiłem to zweryfikować – zorganizowałem spotkanie z prezesem Dawidem Bukowczanem i przedstawiłem mu zasłyszaną wersję. Wtedy właśnie poinformował mnie, że od 10 lipca Podhalankę obejmie nowy trener. Uważam, że tak się nie załatwia takich spraw.
SportoweBeskidy.pl: Chyba najgorsze wspomnienie z tego okresu mamy już za sobą. Co z najlepszym?
P.M.: Najlepszym wspomnieniem będzie atmosfera, którą stworzyliśmy razem z zawodnikami. Nieważne było czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy – zawsze trzymaliśmy się razem zarówno na boisku, jak i poza nim.
SportoweBeskidy.pl: Ogólnie rzecz biorąc z twoich wypowiedzi wynika, że relacje w szatni były wzorowe, a po zapewnieniu ligowego bytu zarząd zmienił koncepcję i niejako „zaocznie” dokonał roszady na stanowisku trenera? Czy może była to też twoja decyzja?
P.M.: Decyzja o zwolnieniu zapadła wcześniej, podjął ją prezes. Ja poszedłem mu na rękę i zrezygnowałem z prowadzenia drużyny w 2 ostatnich meczach, ponieważ dla mnie nie było już sensu ciągnąć tego na siłę. Szkoda natomiast z perspektywy klubu, że koncepcja prezesa dotycząca jego prowadzenia i budowy drużyny zmienia się z tygodnia na tydzień.
SportoweBeskidy.pl: Emocje jeszcze nie opadły? Czujesz żal do sterników twojego byłego klubu?
P.M.: Dla mnie emocje już opadły i życzę Podhalance jak najlepiej. W klubie decyzje były podejmowane przez jedną osobę, a reszta musiała się dostosować. Mam nadzieję, że już się to zmieniło. Jestem wychowankiem Podhalanki i naprawdę mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży.
SportoweBeskidy.pl: Do Milówki wracałeś z IV-ligowego Beskidu Andrychów, by pomóc swojemu pierwszemu klubowi w trudnych chwilach. Z biegiem czasu na nowo stałeś się jego ważną postacią. Czy podjąłbyś się zadania utrzymania Podhalanki wiedząc, jak zostaniesz potraktowany po zrealizowaniu założonych celów?
P.M.: Nie. Odszedłbym, jak większość piłkarzy robi to teraz. Koncepcja budowania drużyny była inna, niż w rzeczywistości, założenia także, bo obie strony były nastawione na długofalową współpracę. Teraz widzę, że byłem potrzebny tylko po to, by uratować klub. Sam prezes zmienia koncepcję budowania drużyny właściwie z dnia na dzień. Ja nie współpracuję z ludźmi, którzy jedno mówią, drugie robią, a trzecie myślą.
SportoweBeskidy.pl: Na brak ofert zapewne nie narzekasz. Z ilu klubów otrzymałeś propozycję dotychczas?
P.M.: Nawet tego nie policzę. Odzew był i jest bardzo duży. Od drużyn z IV ligi, przez kluby z Małopolski, aż po drużyny a-klasowe.
SportoweBeskidy.pl: Zdradzisz chociaż jedną nazwę klubu, który zabiega o ciebie?
P.M.: Mogę powiedzieć, że choćby Orzeł Łękawica czy GKS Radziechowy-Wieprz wyraziły swoje zainteresowanie.
SportoweBeskidy.pl: Czego możemy życzyć w dalszej przygodzie z piłką?
P.M.: Zdrowia, a reszta sama się ułoży.