Wyjazd do Świerklan nie zwiastował „cudów” dla nie mającej żadnych „oczek” na koncie drużyny z Milówki. Ale o tym, że nie taki wcale „diabeł straszny”, zaświadczył początkowy kwadrans meczu. W nim goście wypracowali sobie 2 wymarzone sytuacje, których nie zdołał wykończyć Mateusz Balcarek. – Cóż z tego, że w mecz dobrze weszliśmy, skoro nie zdołaliśmy otworzyć wyniku – mówi niepocieszony Kamil Zoń, szkoleniowiec Podhalanki, która na przerwę zeszła z... golem straconym. Sposób na Rafała Pawlusa znalazł Konrad Hasior.

Nadrobienie dystansu powiodło się Podhalance już w 53. minucie, gdy rzut wolny z okolic 20. metra znakomicie wykonał Mikołaj Franusik. Najwyraźniej jednak goście za szybko uwierzyli, że coś w starciu z Fortecą ugrają, bo błyskawiczna – na dodatek podwójna riposta gospodarzy, w tym raz w konsekwencji rzutu rożnego – postawiła outsidera w położeniu nie do pozazdroszczenia. W 69. minucie uderzenie z dystansu Patryka Semika dało kontakt, ale i w tym przypadku ostatnie słowo należało do przeciwnika, który wtórnie „odjechał” po strzale Dawida Ceremona.

– W kluczowych momentach w defensywie popełniamy błędy. Musimy tej ligi możliwie szybko się nauczyć, bo jak ponownie się przekonujemy – nie wybacza – analizuje trener beniaminka.