ORGANIZM LEKKO ROZSTROJONY
Każdy ma odmienne spojrzenie na futbol. I dobrze. Także dlatego tak kochamy piłkę i dlatego budzi ona takie spory i emocje. Po poniedziałkowym meczu z Bełchatowem odbyłem kilka rozmów i nie ze wszystkimi interlokutorami mogę się zgodzić. Niektórzy twierdzili, że był to co najmniej dobry mecz w wykonaniu „Górali”. Ja uważam, że tylko momentami. Że pierwsza połowa najlepsza od dawna? Poprzeczka po poprzednich „połówkach” nie była za wysoko powieszona. Najwyżej na poziomie kolan.
Najbardziej w tym sezonie Podbeskidzie podobało mi się w Gdańsku. Grając przez wiele minut w dziesiątkę na terenie mocnego przeciwnika, potrafiło go zdominować i przeprowadzić sporo dobrych, kombinacyjnych akcji. Nic nie wynikało z przypadku czy rykoszetów, jak chociażby w Bydgoszczy. Zespół na PGE Arenie przegrał, ale pokazał dobry futbol. Podobnie z Pogonią Szczecin. Z Bełchatowem było parę zrywów, sporo chaosu i nudnej piłki. Siedem punktów po pięciu kolejkach to wynik co prawda historyczny. Ale też nigdy w historii nie było tak mocnego składu, jak obecnie.
Zespół dotychczasowego lidera był w poniedziałek absolutnie do ogrania. Bez Bartosza Ślusarskiego, Mateusza Maka, Alexisa Norrambueny i Adriana Basty drużyna Kamila Kieresia nie była „sobą”. Z Bartłomiejem Bartosiakiem i Łukaszem Wrońskim w ofensywie i przyciężkawym Szymonem Sawalą na prawej obronie drużyna nie straszyła, jak dotychczas. Ale organizm Podbeskidzia był lekko rozstrojony. Decydująca o obliczu gry formacja pomocy została przebudowana. Dobrze funkcjonujący mechanizm Anton Sloboda – Maciej Iwański nie wiedzieć czemu uległ rozbiciu. Gdy zauważyłem brak Słowaka w podstawowym składzie myślałem, że jest kontuzjowany. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że siedzi na ławce. Obok „Ajwena” wyszedł Artur Lenartowski. Może chodziło o „podwyższenie” drużyny, ale w PGE GKS-ie przy braku Ślusarza aż tak wielu wysokich i groźnych przy wrzutkach zawodników przecież nie było.
„Kaka” gra chyba głównie dlatego, że jest byłym podopiecznym trenera z czasów ich współpracy w Kielcach. Bo nic wielkiego póki co nie wnosi. Pytam się, gdzie jest Adam Deja, za którego przecież MKS Kluczbork zapłacono trochę pieniędzy, a na razie w tym sezonie nie powąchał boiska? Zainwestowano w niego, zaczął grać, rozwijać się i nagle znika. Jest jakaś długofalowa polityka czy jej nie ma? Do tego na „10” Dariusz Kołodziej, który zagrał super mecz w Bydgoszczy, ale pod napastnika o atutach, które ma Maciej Korzym, kompletnie nie pasuje. Była gwiazda Korony potrzebuje piłkarza, który gra bliżej niego, do zgrania piłki, „klepy”, wyjścia na pozycje. „Kołek” to zupełnie inny typ. Dlatego obaj nie wyglądali tego dnia tak dobrze, jak ostatnio.
A propos Korzyma. Bo jeszcze do jego tematu się nie odniosłem. Znam go „sto lat”, jeszcze z czasów Legii Warszawa i starego stadionu przy Łazienkowskiej. Świetny charakter, nigdy nie odpuszczający, oddający zdrowie i serce dla drużyny gdziekolwiek nie występuje. Zawsze uśmiechnięty, otwarty i szczery chłopak. Twardziel, o czym przekonał nas wszystkich po złamaniu nogi w ubiegłym roku w Koronie Kielce. Ale naprawdę nie dziwię się, że ktoś w mieście „wkurzył się” na prezesa Wojciecha Boreckiego, że podpisał z nim kontrakt na trzy lata. To znaczy: w normalnej piłce to sytuacja nie podlegająca dyskusji. Wszędzie myśli się perspektywicznie i wiąże się z zawodnikami na czas dłuższy. Ale nie w tym klubie. Chłopaki, które przez trzy sezony utrzymywali zespół w lidze mieli kłopot, by dostać prolongatę umowy o rok, a przychodzi ktoś nowy i od razu dostaje trzyletnią umowę? Futbol to nie „Powązki”, więc nie chodzi w nim o zasługi, ale po co siać ferment?