Pieniądze nie grają. Nazwiska też nie. Można mieć przeszłość w Maladze, w niemieckiej Bundeslidze albo wychodzić  w podstawowym składzie na spotkanie eliminacji do Mistrzostw Świata na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym w Warszawie. Ale to nie oznacza, że ma się drużynę. Lechia Gdańsk na pewno jej nie ma. W przeciwieństwie do Podbeskidzia Bielsko-Biała. „Górale” po raz kolejny pokazali „team-spirit”. I pewność siebie.

iwanow_big Nic tak dobrze nie wpływa na tę cechę, jak dobre wyniki. One zawsze budują atmosferę. A ta jest w całym mieście znakomita. Drużyna może nawet kilka razy w tygodniu trenować na głównej płycie, z czym dotychczas bywały problemy. Każdy chce się ogrzać w cieple ostatniej pozytywnej passy. Idealnie byłoby, gdyby tego typu wsparcie miało miejsce także wówczas, gdy idzie nieco gorzej.

Podbeskidzie to zespół dorosłych ludzi, którzy potrafią rozmawiać o dręczących drużynę problemach. Przed rokiem taka „burza mózgów” obudziła pozyskanych latem zawodników – szczególnie Jana Blażka – co przekuło się na większą odpowiedzialność na boisku i punkty na koncie. Teraz, gdy drużyna znalazła się w dołku po bolesnej przegranej z Piastem Gliwice, znów sięgnięto po właściwą receptę. Porozmawiano. Także ze sztabem szkoleniowym. I bardzo dobrze. Efekty już są. Podbeskidzie jest o włos od wymarzonej pierwszej ósemki.

Za spotkanie z gdańszczanami splendor spadł głównie na Antona Slobodę i Pavola Stano. Na początku sezonu rozpływano się nad skutecznym wówczas Damianem Chmielem, którego pytano o reprezentację. Później fascynowano się dobrym startem Macieja Korzyma. W sobotę drużynę do przodu ciągnął Sylwester Patejuk, który – jak Robert Demjan – potrzebował sporo czasu, by „odpalić”, a kiedy to nastąpiło, drużyna czerpie z niego energię.

Ale prawdziwym bohaterem tej jesieni jest dla mnie kapitan zespołu Marek Sokołowski. Trudno jest znaleźć choć jeden mecz, w którym lekko odpuścił czy cofnął nogę. Biega tak, jakby regenerował się w Milan Lab, a nie pod Klimczokiem. I miał o co najmniej kilka lat mniej przy dacie urodzenia w swoim dowodzie. „Soker” jest najlepszym odbiciem tego, jak w ostatnich meczach prezentuje się Podbeskidzie. W każdym momencie zespół może na niego liczyć, jak coś przestaje funkcjonować, zawsze jest w stanie poderwać drużynę. Bez względu na to, czy gra w pomocy czy w obronie. Wiadomo, Marek to chłopak stąd, swój człowiek. Wrócił do Bielska-Białej nie dla odcinania kuponów. Robi swoje. Jest wartością dodaną obecnej ekipy. I to powinna być wskazówka, w którą stronę ma iść Podbeskidzie.

Jeszcze dwa mecze i piłkarze udadzą się na zasłużony wypoczynek. Okno transferowe w tym kraju nie znosi jednak pustki, więc zaczną się pewnie kolejne ruchy kadrowe. Zastanowiłbym się jednak, czy najpierw nie spojrzeć na własnych ludzi, którzy pracują dla dobra innych zespołów, a prawdziwej szansy nie dostali u siebie. Liderem pierwszej ligi jest Termalica Bruk-Bet Nieciecza. A w niej wypożyczeni z Bielska-Białej Mateuszowie: Kupczak – urodzony w Żywcu i Janeczko, który na świat przyszedł w Pszczynie. A z niej też widać już góry:). W futbolu funkcjonuje co prawda teoria, że „swoi u siebie” zawsze mają trudniej. Ale może da się ją zmienić?