PUCHAROWA BIAŁA FLAGA
Nie tak miał wyglądać drugi w historii występ „Górali” na szczeblu pucharowego półfinału. Echa środowego starcia nie milkną, choć zespoły wracają już na boiska ekstraklasy. W Bielsku-Białej przeżywa się to, że szanse awansu zaprzepaszczone zostały – jak mówił trener Ojrzyński – po pierwszej połowie.
Przed meczem rozmawiałem z wieloma osobami, postronnymi kibicami wybierającymi się właśnie na Legię. Czekali na wyjątkowe widowisko piłkarskie. Na święto ze „swoim” zespołem w roli głównej. Bo w środowy wieczór, jak nigdy wcześniej Podbeskidzie stało się klubem całego regionu. Nawet nie o to chodzi, że nagle wszyscy „Górali” pokochali. Po prostu – przyjechała Legia, której albo się kibicuje, albo czuje do niej autentyczną niechęć. W drugiej kolejności zaś to aktualny mistrz Polski, lider ekstraklasy, potentat na krajową skalę z budżetem od Podbeskidzia po wielokroć większym. I tu wciąż żywa zasada „bij mistrza”.
1 kwietnia był szczególnym dniem. Nie brakowało głosów, i z doskonale znanym primaaprilisowym zwyczajem nie miało to wcale wiele wspólnego, że Podbeskidzie stać na kontynuację pucharowego marszu. Ale... No właśnie. Na zapowiedzi futbolowego święta skończyło się. „Górale” przed pierwszym gwizdkiem arbitra wywiesili białą flagę.
Kiedy Podbeskidzie eliminowało Piasta Gliwice byłem przekonany, że przed bielskim zespołem jeden z dwóch scenariuszy. Pierwszy – trener Ojrzyński brnie w wystawianie rezerwowych w Pucharze Polski i oszczędzanie pierwszego „garnituru”, co kończy się kompromitacją w rywalizacji z Legią. Drugi – bielszczanie ambitnie walczą o historyczny finał na Narodowym i niezależnie od efektu końcowego zawalają kluczowy moment sezonu w ekstraklasie, w konsekwencji lądują poza grupą mistrzowską. Wiemy już, że pierwszy z wariantów niestety sprawdził się. A nie musiał...
Są w sporcie takie teorie, które mówią, że kalkulować nie warto, bo można źle na tym wyjść. Trudno mi zrozumieć, dlaczego na jeden z najważniejszych meczów sezonu, przy rekordowej publice, trener Ojrzyński wystawił rezerwy. Że to ci sami zawodnicy, którzy wywalczyli przepustkę do półfinału, a teraz otrzymują nagrodę? Porównując wyjściowy skład na Legię z pozostałymi czterema meczami, tych samych piłkarzy widzieliśmy 5 z Zawiszą, 6 z Górnikiem i odpowiednio 7 oraz 6 z Piastem. A jedynym (!) piłkarzem z pola, który wystąpił we wszystkich meczach pucharowych w tym sezonie jest Gracjan Horoszkiewicz. „11” była dobrana dziwnie nie tylko personalnie (Artur Lenartowski), ale i patrząc na pozycje boiskowe niektórych zawodników (Kristian Kolcak, Piotr Tomasik). Jeśli trzymamy się gry za pucharowe zasługi – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – to jak wytłumaczyć obecność na boisku Antona Slobody? Czy wprowadzenie w przerwie gracza, który miał kilkumiesięczną przerwę w miejsce wyróżniającego się Dariusza Kołodzieja nie jest wywieszeniem białej flagi?
Nie wiem, jak ułoży się tabela przed „dogrywką” w ekstraklasie. Ale przed konfrontacją ze Śląskiem i kolejnymi trener Ojrzyński trochę sytuację sobie... skomplikował. Może ktoś odpowie – Richard Zajac czy Michal Pesković? Co zrobić z Maciejem Korzymem, który gola zdobył, a przez większość meczu plątał się po boisku? Co z beznadziejnie grającym Kolcakiem, ostatnio pewniakiem w pierwszym składzie? A „Malina”? Po dobrej zmianie z powrotem do „11”? No i wreszcie – jak zagrać w pucharowym rewanżu, by uniknąć blamażu?!
Przeczytałem milion opinii pomeczowych. Kibiców złych, zawiedzionych, rozczarowanych. Nie dziwię się tym frustracjom. W pewnym sensie odebrano im ponad miarę wytworzoną nadzieję na wielki finał w Warszawie. O składzie decyduje trener. To moim zdaniem jego absolutna świętość. Ale od dłuższego czasu bezsensownego „mieszania” zawodnikami jest tyle, że nie da się przejść nad tym obojętnie. Oby teraz cel nadrzędny był taki, jakiego w Bielsku-Białej wszyscy oczekują.
PS. Pisanie o środowej murawie (czyt. klepisku) jest zbędne. Zresztą, na tym trzeba się znać. To też niezbędne, by jej utrzymaniem zajmować się na co dzień...
Marcin Nikiel Redaktor Naczelny Portalu SportoweBeskidy.pl