PUNKTY MIMO MANKAMENTÓW
Każda seria, także ta negatywna, ma swój koniec. W Chorzowie Leszek Ojrzyński wreszcie doczekał się swojego pierwszego wyjazdowego zwycięstwa jako trener „Górali”. To była także pierwsza w tych rozgrywkach wygrana bielszczan na obcym terenie, bo i Czesławowi Michniewiczowi, który rozpoczynał ten sezon w roli trenera, też nie udało się zdobyć trzech punktów w roli gości. A przecież podczas ubiegłorocznej „cudownej wiosny” zdarzało się to mu dość często. Podbeskidzie do poniedziałku, a może i na dłużej, wychyliło się poza strefę spadkową (zepchnięte tam Zagłębie gra w ostatnim meczu kolejki z Wisłą Kraków). Oddech więc został na moment złapany. Kiedy ostatnio zespół był nad kreską? Na początku sezonu…
W przedmeczowych rozmowach wracano do ubiegłorocznej wiosennej wygranej w Chorzowie (3-1) twierdząc, że to był moment kluczowy w walce o zachowanie ligowego bytu. Nie mogę się z tym jednak do końca zgodzić. Wiosną 2013 najważniejsze było ogranie w pierwszym meczu Jagiellonii 4-0, jeszcze za Dariusza Kubickiego, który świetnie w zimie przygotował drużynę i dał jej nadzieję. Potem Czesław Michniewicz dodał do tego swoją taktykę, psychologię i dobre podejście do zawodników, którzy mogli się zetknąć z wyjątkowym w ostatnim czasie trenerem w naszym kraju – „polskim Mourinho”, który przecież w młodym wieku zdobył mistrzostwo Polski z Zagłębiem Lubin, a wcześniej Puchar i Superpuchar Polski z Lechem. Mimo jego trofeów zdobytych na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce, dla mnie jego największym sukcesem było właśnie utrzymanie Podbeskidzia w lidze. Tym bardziej uważam, że rozstanie z nim w październiku było przedwczesne. Na „grzebanie” w przeszłości pozwalam sobie jednak głównie dlatego, że przed rokiem to właśnie Michniewicz wygrał w Chorzowie. A potem dołożył do tego pamiętny mecz w Zabrzu i wygraną z Górnikiem oraz kolejne wiktorie wyjazdowe – w Gdańsku z Lechią i w Poznaniu z Lechem, w końcu odniósł decydujące zwycięstwo na Widzewie. Każde z tych zwycięstw było kluczowe, nie tylko to z Ruchem.
Podbeskidzie zostało w lidze dzięki odważnej grze na wyjazdach. W ogóle piłkarsko prezentowało się wówczas lepiej, mimo że zarówno Kubicki, jak i Michniewicz korzystali w zasadzie z czternastu nadających się na ligę zawodników! Dziś skład jest zdecydowanie szerszy niż przed rokiem.
Tragiczny występ z Cracovią nie postawił poprzeczki za wysoko, więc nie będziemy się silić na jakieś wielkie pochwały i stwierdzenia, że gra przeciw Ruchowi uległa jakiejś znaczącej poprawie. Owszem, w przeciwieństwie do spotkania z „Pasami”, zespół miał w pierwszej połowie jakieś sytuacje. Sam Fabian Pawela mógł przecież zdobyć dwa gole. Szkoda, że choć jednej z okazji nie wykorzystał. Wyraźnie nie ma szczęścia w tym sezonie. „Samobój” w Kielcach, czerwona kartka przed tygodniem w drugim zespole, brak pewnego miejsca w składzie. Na pewno jednak sam fakt, że miał dwie świetne sytuacje może go do wyjściowej jedenastki przybliżyć. Piłka szukała go w polu karnym. To cenna cecha, przy znikomej w całych rozgrywkach zdobytych przez „Górali”, liczbie goli. Fabian na pewno nie zapomniał, jak strzela się bramki. Jego skuteczność będzie potrzebna drużynie w końcówce sezonu. Na razie najlepszym strzelcem, choć głównie dzięki karnym, jest… Marek Sokołowski.
Dobrze, że Ojrzyński zrezygnował z pomysłu sprzed tygodnia z ustawieniem Macieja Iwańskiego na „10”. Szkoda, że nie postawił u boku „Ajwena” na Antona Slobodę, bo z nim zespół będzie kreował więcej akcji, a z tym ciągle jest problem. Drużyna przez większość meczu jednak głównie się broniła. Zwycięzców niby się nie sądzi, ale szukając wygranych potrzeba więcej zawodników do grania w piłkę. W drugiej połowie pierwszym celnym strzałem na bramkę był... rzut karny Sokołowskiego, na kwadrans przed końcem meczu. To mówi samo za siebie.
Mikołaj Lebedyński w swoim debiucie specjalnie nie zachwycił, choć gdyby Pawela wykorzystał swoją pierwszą szansę zaliczyłby asystę. Miał więcej kontaktów z piłką niż ostatnio Mateusz Stąporski czy Krzysztof Chrapek, ale za często ją tracił. Wygrał parę pojedynków główkowych, ale piłka się go „nie słuchała”, nie panował nad nią. Poza tym jest dość wolny, brakuje mu dobrego startu, dynamiki. Porusza się dość dostojnie. Jest napastnikiem pola karnego, więc by wykorzystać jego atuty potrzebne są dośrodkowania. I to dużo. Bez nich będzie mu trudno. Poza szesnastką pożytku z niego za dużego nie będzie.
Trzy punkty przy Cichej trzeba przyjąć w pewnym sensie jako dar od losu. W Chorzowie dodaliby pewnie, że i od arbitrów. Piłkarze chyba też mają świadomość, że w ich grze ciągle jest jeszcze sporo mankamentów. Po pierwszej w tym sezonie wyjazdowej wygranej nie było wielkiej fety, ani nawet jakiejś bardzo spontanicznej radości. Wszyscy wiedzą, że chcąc się utrzymać, trzeba prezentować wyższy poziom niż w piątek.