Wtorkowa rywalizacja w Łękawicy zaczęła się od wstrząsu. Bo trudno inaczej określić fakt, że w 4. minucie goście zaskoczyli faworyta. Wzorcowa kontra rozegrana została do Patryka Pawlusa, który po wygraniu pojedynku w bocznym sektorze zagrał po ziemi w kierunku Mateusza Janika, a ten na bliższym słupku doskonale wiedział co z futbolówką zrobić. Z sensacyjnego przebiegu pucharowego starcia to byłoby jednak na tyle...

Jeszcze przed nadejściem przerwy, podopieczni Krzysztofa Wądrzyka z nawiązką stratę odrobili. W 25. minucie Marcin Gustyński wybił w polu karnym piłkę, ale siłą rozpędu wpadł w Damiana Chmiela, co sędzia zakwalifikował jako przewinienie. Egzekucja Seweryna Caputy dała gospodarzom wyrównanie. Radziechowianie dzielnie się bronili, lecz tuż przed pauzą skapitulowali ponownie, gdy z dystansu wybornie „w okienko” przymierzył Chmiel. I o ile przyjezdni mogli mieć nadzieję, że po powrocie na boisku zadzieje się coś dla nich optymistycznego, tak zostały one boleśnie rozwiane.

W 50. minucie Caputa przedłużył zagranie z rzutu rożnego, a pechowo kolanem własnego bramkarza pokonał Tomasz Janik. Niebawem losy potyczki zostały de facto rozstrzygnięte, gdy Chmiel wykorzystał głową na 9. metrze „centrę” Kamila Gazurka. Za moment ekipa GKS-u została liczebnie osłabiono po czerwonej kartce dla Kacpra Mazura, a łękawiczanie ze spokojem „Fiodorów” dobili. Filip Moiczek wykorzystał niefrasobliwość defensywy reprezentanta „okręgówki”, zaś Jakub Kos wcelował doskonale z dystansu po podaniu Chmiela.

Jedyne co zdobywających przepustkę do finału piłkarzy Orła zmartwiło to uraz mięśniowy Mateusza Bieguna z początkowego fragmentu meczu. – Był on nerwowy z niedokładnościami w naszej grze, ale później dominowaliśmy. Wygraliśmy po solidnym meczu pod względem intensywności i ilości stworzonych sytuacji bramkowych – ocenia szkoleniowiec finalisty rozgrywek na szczeblu podokręgu, który dla drużyny z Radziechów był dziś nieosiągalny. – Wiadomo, że w piłce różnie bywa przy splocie okoliczności, ale rywalizowaliśmy ze świetnym zespołem i ciężko było się mu przeciwstawić – zaznacza Sebastian Gruszfeld, trener przyjezdnych.