Na samym wstępie nietypowego wyjazdu bielska drużyna zapoznała się poprzez prezentację multimedialną z działalnością PG Silesia, następnie odbyła krótkie szkolenie w razie wystąpienia niebezpieczeństwa. Zanim wspólnie z górnikami-przewodnikami siatkarki BKS Profi Credit udały się do szybu i windą 600 metrów pod ziemią, wyposażono je w ręcznik, skarpety, spodnie, koszulę flanelową, bluzę, hełm, kalosze, maseczkę i małą torebkę, a także latarkę i specjalny worek do oddychania.

Dalszy przebieg wyprawy strona klubowa BKS-u relacjonuje w następujący sposób:

– Początkowo da się oddychać normalnie. Temperatura też raczej podobna jak ta na zewnątrz. Jednak im dalej tym gorzej i cieplej. Przechodzimy przez krótki korytarz i dochodzimy do „pociągu”, który przewozi nas 800 metrów dalej. Nie jest łatwo wejść na taki pociąg, który jest w zasadzie trzema deskami (na jednej siadasz okrakiem, na dwóch położonych niżej trzymasz nogi). Jedziemy i obserwujemy to, co dzieje się dookoła. Tunele są dość wysokie (później wyjaśniono nam, że nasza wycieczka była wersją łatwiejszą, bo w innych tunelach trzeba poruszać się będąc zgiętym w pół). Dla naszych siatkarek, szczególnie tych wyższych byłoby to opcją zbyt trudną, a przecież i tak łatwo nie jest. Kiedy zsiadamy z pociągu mamy do przejścia jeszcze jakieś 2 kilometry. Mijamy stosy żelastwa, jakieś maszyny i wiele innych rzeczy, które przeszkadzają w swobodnym poruszaniu się. Mijamy pracujących górników i pozdrawiamy tradycyjnym „Szczęść Boże!”. Jest ciemno, a jedynym światłem, dzięki któremu możemy poruszać się do przodu jest latarka, którą każdy trzyma w dłoni lub zamontował wcześniej na hełmie. Patrzymy pod stopy, żeby się nie przewrócić, a i tak, co chwilę ktoś się potyka. Podłoże jest nierówne, a my przecież wędrujemy w kaloszach, a czasami wręcz brodzimy po kostki w mieszaninie wody, pyłu i kamieni.

Są miejsca, gdzie nagromadzenie pyłu jest tak duże, że nasza grupa porusza się niemal po omacku, bo niewiele dają nawet latarki. Okazuje się, że takie miejsca są robione specjalnie, bo w razie pożaru, pył tłumi ogień. Teraz jednak tłumi nasze oddechy, wciska się do oczu, uszu, dekoruje nasze włosy i przylepia się do spoconego czoła. Niektórzy z nas zakładają maseczki, dzięki którym trochę lepiej się oddycha. Niemal cały czas idziemy w dół. Są miejsca, gdzie nachylenie wynosi 25 stopni. Stąpamy wówczas po czymś w rodzaju schodów, a w zasadzie po drabince z drewnianych deseczek ułożonych tak, by nie zjechać na tyłku na sam dół. Nie jest łatwo, bo jest ślisko, a i kolana trochę cierpią. Dobrze, że przy ścianie jest gruba lina, którą można trzymać, bo bez niej byłoby jeszcze trudniej. Obok nas pracują górnicy i maszyny. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak te wielkie maszyny znalazły się na dole? Otóż każda z nich rozbierana jest na części na górze, przewożona w dół, gdzie składa się ją na nowo! Dochodzimy do potężnej maszyny, która zabezpiecza wydrążone tunele wykonując zbrojenia. Pojawia się pomysł, by zgasić wszystkie latarki, by przekonać się jak jest ciemno. No więc gasimy. Wyobrażacie sobie ciemność tak wielką, że nie widać dłoni podstawionej pod sam nos? My właśnie tego doświadczyliśmy. W naszym codziennym życiu, nawet gdy jest noc i zgasimy wszystkie światła, wzrok po kilku chwilach się przyzwyczaja i potrafi dostrzec kontury przedmiotów dzięki czemu jesteśmy w stanie się poruszać. Na dole w kopalni ciemność jest najciemniejsza z możliwych, nie widać zupełnie nic...

Idziemy dalej, do miejsca, gdzie tunel kończy się ścianą a ogromna maszyna z wielkim wiertłem (kombajn?) wierci w ścianie kolejne metry tunelu. Górnicy włączają ją na chwilę, by pokazać nam jak pracuje. Wystarcza kilka sekund, by wszystko zniknęło w pyle. Nie chcemy sobie nawet wyobrażać, jak to jest, gdy ta maszyna pracuje kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt minut...

Wracamy. Tym razem idziemy pod górę, ale na szczęście nie musimy pieszo pokonywać stromych odcinków. Nasze nogi i tak mają powoli dosyć tym bardziej, że niewygodne kalosze pozdzierały niektórym skórę na piętach i palce u stóp. Wsiadamy na „pociąg” i wyjeżdżamy niemal pod sam szyb. Wyjeżdżamy na powierzchnię, kilka zdjęć, oddanie sprzętu, wizyta w łaźni, by zmyć z siebie pył, a następnie kilka chwil odpoczynku przed powrotem do domu. Patrzymy na zegarki. Pod ziemią byliśmy ponad trzy godziny. Aż trzy i tylko trzy, bo przecież górnicy pracują tam 8 godzin. No właśnie: „pracują”, a my tylko chodziliśmy tam i z powrotem...”


Poniżej zdjęcia autorstwa Rafała Burdzika.