O czym się mówi ostatnio na naszych bielskich salonach? Albo, jak moi goście odbierają nasze miasto? Jak widzą nas – mieszkańców bajecznego grodu o pięknej tradycji i historii, na mapie wciśniętego pomiędzy potężny Górny Śląsk a sentymentalny królewski Kraków? Jaki mamy my mieszkańcy Bielska-Białej i całych Beskidów wizerunek w kraju? Nigdy, ale to nigdy od żadnej osoby nie usłyszałem o moim mieście czy regionie brzydkiego słowa na literkę „b” – beznadziejnie, brudno czy bałagan.

wojtulewski Przybyło wiele fajnych miejsc, a na bielskim zamku powstała perełka. Wiedziałem i słyszałem, że powstał tam szklany dach. I takie coś – wspaniałego architektonicznie i użytkowo – mogłem zobaczyć na własne oczy w sobotę. I podziwiałem cudownie zadaszony dziedziniec, świetną architekturę nowoczesną, połączoną z tradycją Zamku Sułkowskich. Zaraz do tego miejsca wrócę...

Co w ten weekend, w ostatnich dniach mogła się Polska o nas dowiedzieć? W sporcie, jak w sporcie. Jasne, że ze zmiennym szczęściem. Siatkarze BBTS, piłkarscy Górale z Podbeskidzia, Stalówki z Białej, Rekordziści z Cygańskiego Lasu to wszystko zespoły naszej Ekstraklasy. Od piątku do niedzieli z hali pod Dębowcem, ze stadionu Pogoni Szczecin i z Dąbrowy Górniczej  można było usłyszeć i obejrzeć na szklanych ekranach nasze zespoły. Skorzystało z tego w całej Polsce kilkaset tysięcy kibiców. Zaimponowali mi bielscy Górale ambitną postawą i zwycięstwem na trudnym terenie w Szczecinie. Na nic zdała się sportowa ambicja podopiecznych Piotra Gruszki, BBTS przegrał pod Dębowcem. Ale sport, a szczególnie gry zespołowe uczą pokory. Czasem sukces, czasem porażka. Przypomnijcie sobie szalony taniec radości piłkarzy Pogoni Szczecin przy ulicy Rychlińskiego, kiedy w ostatnich dwóch minutach w dużej mierze za sprawą Adama Frączczaka zapewnili sobie zwycięstwo 3-2. W sobotę w 94. minucie ten sam Frączczak odbija piłkę ręką w polu karnym, a wykorzystany karny daje Góralom wygraną.

Ale tytuł tego felietonu mówi coś o sporcie, polityce i... tfurczości. O sporcie wspomniałem. A więc sport jest świetnym wizerunkiem naszego miasta. A co w świecie kultury? I właśnie. Nim wrócę pod szklany dach zamku, na chwilę wpadnijmy do wspaniale odremontowanej, naszej perełki architektonicznej Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Nie wiem czy to przypadek, ale w piątek odbyła się tam premiera sztuki „Natasza”. To rosyjski monodram o egoizmie, chciwości, zagubieniu i samotności. Bielski teatr wypełniony po brzegi, ogromny aplauz widowni. Aplauzu i podziwu oczekiwałem też po sobotniej prezentacji na bielskim zamku Kalendarza Beskidzkiego na 2015 rok wydawanego przez Towarzystwo Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia. Wysoką jakość w takich okolicznościach gwarantowała zawsze osoba Jana Pichety określanego jako człowiek renesansu. I tu spotkało mnie ogromne rozczarowanie, bo słowa kultura i twórczość to pojęcia bliskie sobie, ale nawiązując do sztuki „Natasza” na pierwszy plan wybił się tu egoizm, zagubienie i kompletne zapomnienie o prawdziwym artyzmie. I z tej prawdziwej twórczości wyłoniła się tytułowa tfurczość.

Powiem szczerze, że widać wyraźne włączenie się autorów do kampanijnej gry politycznej. Do wyborczej gry i przedstawienia w złym świetle władz miasta użyto tekstu „Ratusza lepiej nie ruszać” sympatycznego skądinąd Juliusza Wątroby. Do bieżącej gry politycznej użyto w tym tekście wiele pejoratywnych określeń i słów pokazujących miejskie władze w Ratuszu w złym świetle. Jasne, że Ratusz to władza, ale to nasza władza wybrana parę lat temu przez nas bielszczan, a nie narzucona z góry.  A użyty paszkwil o bielskim Ratuszu na samo rozpoczęcie promocji Kalendarza Beskidzkiego na 2015 rok rzuca fatalne światło na związki sportu, kultury i polityki.  Obiecywać, wynajdywać zastępcze tematy.

W Bielsku-Białej doceniany jest rozwój sportu i kultury. Mogliśmy to widzieć każdego dnia w ostatni weekend na ekranach telewizorów i na premierze „Nataszy” w Teatrze Polskim. Takie imprezy, jak prezentacja nowego kalendarza pokazują, jak prawdziwą literacką twórczość łatwo zamienić pod wpływem emocji politycznych w... tfurczość.

Ze sportowym pozdrowieniem Sławomir Wojtulewski