Zamiast walczyć o ligowe punkty rozegrali wczoraj wewnętrzną grę i... oczekiwali wieści z innych stadionów. Te okazały się na tyle niekorzystne, że w 29. kolejce IV ligi śląskiej przesądzona została degradacja GKS-u Radziechowy-Wieprz. Dzień po tym fakcie rozmawialiśmy ze szkoleniowcem beniaminka w sezonie obecnym, Mariuszem Koziełem.

GKS Radziechowy dzierz SportoweBeskidy.pl: - Pytanie o nastrój chyba mogę pominąć wobec rozstrzygnięć we wczorajszych meczach? Mariusz Kozieł: Powiem tak – czegoś podobnego do wydarzeń z końcówki sezonu nie pamiętam ze swojej kariery na żadnym innym poziomie rozgrywek. Los tak sprawił, że nasi główni konkurenci zdobyli dokładnie tyle punktów, ile potrzebowali. Wypada pogratulować świetnych matematyków w klubach, bo zostało to doskonale policzone. Biorę za te słowa pełną odpowiedzialność i wiem, że mogą pojawić się różne komentarze. Sytuacja rozwinęła się natomiast w stu procentach przeciwko nam.

- Ale chyba ma pan świadomość, że też przyczyniliście się do spadku z IV ligi? M.K.: Oczywiście, że sami sobie zgotowaliśmy taki los i od tego należy zacząć. Najbardziej żal mi chłopaków i Olka Juraszka, którzy włożyli mnóstwo serca w grę drużyny, treningi, kwestie wokół klubu. Ten zespół nie zasłużył, by spaść z IV ligi  Czuję się w dużym stopniu odpowiedzialny za zaistniałą sytuację i wiem, że błędy gdzieś po drodze zostały popełnione. Teraz czekamy już tylko na cud. Jasne, że może się on zdarzyć, ale nic od nas nie zależy. Chcemy wygrać na koniec z Gwarkiem.

- Wracając do środowej, przedostatniej kolejki – przebieg meczu w Bojszowach trudno uznać za taki, który często ma miejsce. Gospodarze przegrywali długo 0:1, by ostatecznie wygrać po golu strzelonym w doliczonym czasie gry, a Podlesianka kończyła spotkanie w 8-osobowym składzie... M.K.: Nie ma o czym gadać. Zostawię to bez komentarza, bo tylko wzbudzi to niepotrzebne dyskusje. Uznajmy, że taka jest piłka. Ale pokuszę się o taką refleksję, że do niektórych drużyn to, co się wydarzyło może wrócić. To wraca jak bumerang. Moja zasada jest prosta – w futbolu nie warto kalkulować.

- Może się okazać, że do utrzymania zabraknie wam dwóch „oczek”... Najbardziej żal chyba tych z Góralem? M.K.: To były derby, mecz z zupełnie inną wartością i ciężarem. Dla wielu zawodników spotkanie miało jakieś podteksty związane choćby z przeszłością. Tu wszystko było możliwe. Szkoda takich spotkań, jak w Bełku, gdzie przegraliśmy 2:3, jak ze Szczakowianką, gdzie z kolei zostaliśmy skrzywdzeni przez sędziego. Paradoksalnie powiem, że jedyny mecz w sezonie, w którym nie mieliśmy nic do powiedzenia było starcie w Katowicach o godzinie 11:00 z rezerwami GKS-u. Na sztucznej murawie byliśmy „bladzi”. Nawet w przegranym 1:4 meczu z Fortecą Świerklany nie byliśmy bez szans. Na porażkę złożyły się niekorzystne okoliczności, gdy szybko i bardzo pechowo straciliśmy dwie bramki.

- Nie brakuje obserwatorów zdumionych tym, że tak dobrze grająca drużyna opuszcza ligę. M.K.: Na finiszu rozgrywek drużyna spisuje się imponująco, ale to za mało. Wiele było meczów, w których z boku z przyjemnością patrzyło się na grę chłopaków. To nie żaden przypadek. Strzelamy ostatnio po cztery, czy pięć goli, a mogliśmy nawet więcej. Ale za późno zaczęliśmy regularnie punktować. Trafiliśmy też na fatalny moment reorganizacji rozgrywek III ligi, który na nas się odbił.

- A piłka w Radziechowach nie skończy się wraz z powrotem do „okręgówki”? M.K.: Nie po to tyle pozytywnego zrobiło się wokół GKS-u, by miało się to rozlecieć przez kilka meczów. Jest nam bardzo wstyd, że gramy na małym i nierównym boisku, bo często takich nie ma nawet w „okręgówce”. Ale i na to jest pomysł w Radziechowach. Będzie można grać tu fajnie w piłkę, co dotyczy także naszego zespołu. GKS degradację przetrwa. O to jestem spokojny. Musimy natomiast poważnie myśleć o młodzieży. To podstawa, by klub się rozwijał. Nasi juniorzy starsi przez dwa lata przegrali... jeden mecz. Nie musimy więc siedzieć i martwić się, że opuszczamy IV ligi i nie wiemy, co robić dalej.

- Dziękuję za rozmowę. M.K.: Dziękuję.