Nie było niespodzianki w półfinale Pucharu Polski na szczeblu żywieckiego podokręgu. GKS Radziechowy-Wieprz pokonał 4:2 Świt z Cięciny. Niżej notowany zespół swojej postawy wstydzić się nie musi. IV-ligowiec również, pomijając niską skuteczność. Szkoleniowcy obu drużyn, na tydzień przed startem ligi mają jednak swoje zmartwienia. swit - GKSOptyczną przewagę w przekroju całego meczu posiadał beniaminek IV-ligi. – Z perspektywy boiska wyglądało to średnio, ale ciężko o jakieś konstruktywne wnioski na gorąco – stwierdził po spotkaniu Mariusz Kozieł. Grający opiekun GKS-u na murawie przebywał od pierwszej do ostatniej minuty. W tym czasie jego podopieczni zdobyli cztery gole, mogli przynajmniej dwa razy tyle. Łukasz Błasiak dopiero w końcówce przełamał się, po zmarnowaniu trzech „setek”. Mateusz Janik również w dwóch sytuacjach mógł zachować się lepiej. – Mogliśmy przegrywać 0:1 po naszym błędzie. Skuteczność? Rzeczywiście zmarnowaliśmy kilka sytuacji, musimy to przetrawić i myśleć o meczu ligowym. Tak też podeszliśmy do rywalizacji ze Świtem. Szymon Byrtek rozpoczął mecz na ławce, ponieważ nie będzie mógł zagrać z Fortecą – wyjaśniał nasz rozmówca.

Szeregi radziechowian na tydzień przed startem ligi nie należą do licznych. – Nie licząc bramkarzy było nas 12. W kadrze jest jeszcze dwóch juniorów. Rano grali sparing, dlatego dostali wolne. Krzysiek Figura i Maks Celej zmagają się z urazami – powiedział niepocieszony Mariusz Kozieł.

Jego vis-a-vis z wczorajszej potyczki, przed pierwszym meczem o punkty ma podobne problemy. – Połowa zawodników z pierwszego składu zimą nas opuściła. Kadrę uzupełniliśmy nastoletnimi wychowankami. Nie ma jednak co narzekać. Mam nadzieję, że w lidze nie będziemy najgorsi – przybliżył sytuację kadrową Dariusz Kozieł, szkoleniowiec Świtu.

Drużyna z Cięciny po swojej stronie nie miała zbyt wielu atutów. W drugiej odsłonie złapała niespodziewania kontakt, ale nie poszła za ciosem. – Nie odstawaliśmy za bardzo, ale piłkarsko rywal był lepszy, to było widać. Być może po bramce na 2:1 zabrakło nam sił. Nie nastawialiśmy się jednak na grę o finał. Graliśmy z wyżej notowanym zespołem, mamy wąska kadrę. Widoczny był brak Szymona Szumlasa, który trzyma naszą obronę – ocenił.

Wobec owej wąskiej kadry, przez 80. minut młodszych kolegów z zespołu wspierał 40-letni Robert Sołtysek. – Zegar biologiczny w przypadku Roberta działa w odwrotnym kierunku. Im jest starszy, tym bardziej chce się pokazać. Jest najjaśniejszą postacią w zespole – z uśmiechem na twarzy powiedział szkoleniowiec beniaminka Świtu.