Gospodarze przystąpili do meczu bez respektu dla ekipy ze Skoczowa. I taką postawą, przy odpowiedniej dyscyplinie taktycznej „w tyłach”, zdołali faworyta zaskoczyć. Mowa o 17. minucie i strzale Piotra Pastuszaka z okolic 22. metra. Odpowiedzi na dobre uderzenie nie znalazł między słupkami Konrad Krucek i Spójnia zdobyła cenną zaliczkę. Strata bramki nie wytrąciła zawodników Beskidu z równowagi, a konsekwentna realizacja swojego planu dała pożądany skutek. Tylko w kwadransie następującym po momencie, w którym zebrzydowiczanie pokusili się o gola, Radosław Kalisz świetnie radził sobie ze strzałami Damiana Szczęsnego, Adriana SikoryJakuba Małkowskiego. Indywidualności jednak zrobiły różnicę w newralgicznym momencie spotkania.

Była 43. minuta, gdy „świątynia” Spójni dotąd niezdobyta została „odczarowana”. Krzysztof Surawski dograł na prawą flankę do Szczęsnego, który precyzyjnym strzałem rozpoczął iście popisowy fragment Beskidu. Gdy miejscowi liczyli, iż dotrwają do przerwy przy rezultacie remisowym, w doliczonym czasie Marcin Jaworzyn przejął piłkę zagraną przez Cezarego Ferfeckiego, po czym dokonał finalizacji, jak na rasowego snajpera przystało. Nadzieje podopiecznych Grzegorza Łukasika na korzystny wynik zostały rozwiane tuż po powrocie drużyn do meczowej rywalizacji. Atut szybkości i doświadczenia wykorzystał Szczęsny, który kompletując dublet zadał zespołowi z Zebrzydowic dotkliwy cios.

Goście do końca potyczki atakowali z animuszem i mieli kilka wybornych szans, aby jeszcze dołożyć coś do bramkowego dorobku, by wspomnieć o uderzeniach Sikory i Michała Szczyrby czy też próbie Szczęsnego w poprzeczkę. – Graliśmy dobrze, ale na finiszu pierwszej części wszystko się nam posypało. Beskid ma w swoim składzie indywidualności i ci zawodnicy wykonali swoją robotę. My z kolei dopuszczaliśmy się zbyt wielu niefrasobliwości. Szkoda, że nie zachowaliśmy jednak większej dyscypliny – ocenia trener Spójni.