Skoczowianie po remisie w Wiśle byli wyraźnie podrażnieni, a jednocześnie skoncentrowani z pełną świadomością ofensywnego potencjału drzemiącego w zespole z Hażlacha. – Wiedzieliśmy o najważniejszych argumentach rywala i mieliśmy dość szczegółowe informacje odnośnie sposobu jego gry. Nastawialiśmy się na agresywną postawę i też podejście beniaminka „na fantazji” – przyznaje trener gospodarzy Bartosz Woźniak.

Jakiekolwiek obawy po stronie Beskidu w rzeczywistości boiskowej odzwierciedlenia nie znalazły, bo faworyt ostudził zapędy niedawnego uczestnika rozgrywek a-klasowych. Już w 9. minucie piłka w siatce zatrzepotała po raz pierwszy, kiedy z podania Marcina Jaworzyna strzelecki zysk dla swojej drużyny zdobył Mieczysław Sikora. Po kwadransie Victoria „gong” przyjęła kolejny. Sikora tym razem wystąpił w charakterze asystenta, a celną główką obecność na placu boju zaznaczył Krzysztof Surawski. Nie był to koniec nad wyraz efektywnej ofensywy Beskidu, wszak w 20. minucie Jaworzyn zmusił Szymona Wawrzyczka do sięgania „za kołnierz”.

Przy tak klarownym prowadzeniu ekipy ze Skoczowa jej triumf można było zakładać z pewnością sięgającą niemal 100 procent. – Nie boje się stwierdzić, że zagraliśmy koncertowe 30. minut, co podkreśliliśmy golami. Później tempo siadło, a mecz na dobre się otworzył. Swoje szanse miał rywal, my też mogliśmy strzelić kolejne bramki – opowiada szkoleniowiec Beskidu, który kropkę nad „i” postawić zdołał. W doliczonym czasie do tego regulaminowego Jakub Krucek przytomnie zachował się w pobliżu „prostokąta”.