Faul na Błażeju Cięcielu dał Pasjonatowi w 5. minucie wymarzoną okazję, aby objąć prowadzenie. Nie zmarnował jej Adrian Herok i w Lędzinach gospodarze zostali zaskoczeni. Nie był to jednak zalążek takiego występu, na jaki liczono by w Dankowicach. Na przerwę zespoły udawały się również z najmniejszą możliwą różnicą goli, ale... to wyżej notowany MKS był nieco lepszy, zaskakując defensywę gości po dwakroć. W 21. minucie Krzysztof Józefus uprzedził Dominika Krausa i przerzucił go, zaś w 38. minucie lędzinianie na raty usiłowali skierować futbolówkę do siatki, a uczynił to wreszcie Kacper Majewski.

Najlepsze sytuacje po pauzie mieli gospodarze, ale przyznać trzeba, że wyjątkowo na tle dobrze zorganizowanego Pasjonata nie potrafili nabrać typowego dla siebie rozpędu. A reprezentant bielskiego podokręgu? – Brakowało nam bardzo często ostatniego podania i to, że prowadziliśmy grę nie miało większego znaczenia. Po meczu doczekaliśmy się ze strony przeciwnika pochwał, że stawiliśmy mu największy opór jako goście, ale trochę to tylko jest pocieszające, gdy żadnych punktów się nie zdobywa – oznajmia trener dankowiczan Andrzej Tomala.

Pasjonat w drugiej połowie żadnej "setki" się nie doczekał. Było kilka uderzeń w kierunku "świątyni" MKS, w tym najbardziej obiecujące Heroka, lecz i defensywa miejscowych pozostała już w sobotnie popołudnie niewzruszona.