Jakub Malarz: Wszelkie prześmiewcze komentarze tylko nas motywowały
LKS Sopotnia mistrzem jesieni w żywieckiej A-klasie? Taki scenariusz wydawał się nierealny, a jednak to beniaminek wszystkich konkurentów na półmetku rozgrywek sensacyjnie zdystansował. Jak to możliwe? Odpowiedzi szukamy w STREFIE WYWIADU wraz ze szkoleniowcem drużyny Jakubem Malarzem.
SportoweBeskidy.pl: Przystępując do sezonu po awansie z B-klasy z całą pewnością aż takich wyników się nie spodziewaliście...
Jakub Malarz: Mówiąc szczerze to niemal na każdym kroku spotykałem się z opinią, że jesteśmy pierwszym kandydatem do spadku. A jak jeszcze na inaugurację przegraliśmy wysoko 1:5 z rezerwami Stali-Śrubiarnia, to skazywano nas na pożarcie. Tymczasem nie załamaliśmy się. Od początku zakładaliśmy walkę o któreś z miejsc w górnej połowie tabeli, ale mistrzostwo jesieni? Nie ma o czym gadać, bo nikt nie uwierzy, że zakładaliśmy to nawet w najbardziej optymistycznym wariancie.
SportoweBeskidy.pl: Tajemnica waszego sukcesu?
J.M.: Ogólnie trzeba cofnąć się trochę w czasie i przypomnieć, że po spadku do B-klasy kadra w dużej mierze została utrzymana. Ogromna jest tu rola „starej gwardii” z 43-letnim już Arturem Bąkiem na czele, który jest takim „serduchem” tego zespołu. Było też kilka wzmocnień, jak choćby Dawid Stasica, który 2 lata temu przyszedł do Sopotni z Górala Żywiec i pomógł również w treningach, gdy ja czasowo nie dawałem rady. Nie tylko cały zespół, ale wszyscy w klubie zaczęli się „na maksa” przykładać. Duży jest wkład w to wszystko prezesa Tomasza Płazy, który sporo rzeczy ogarnia z wielkim zapałem. No i moja żona jako kierowniczka drużyny, która bardzo nas wspiera.
SportoweBeskidy.pl: Domyślam się, że i atmosfera jest przednia?
J.M.: To fakt – mamy w Sopotni prawdziwie rodzinną atmosferę. Po wspomnianym nieudanym starcie a-klasowego sezonu mówiono, że będziemy co weekend zbierać „bęcki”. Podśmiewywano się z nas, a my nic sobie z tego nie robiąc... zdobywaliśmy punkty. W różnych zapowiedziach kolejek i komentarzach przewijały się stwierdzenia, że tym razem to na pewno przegramy. Nas to tylko motywowało, aby udowodnić, że żadnego przypadku w naszych wynikach nie ma.
SportoweBeskidy.pl: Przyznasz jednak, że pięknego futbolu to LKS Sopotnia nie prezentuje?
J.M.: Zgadza się, ale pamiętajmy, że jesteśmy na a-klasowym, typowo amatorskim poziomie. Są w tej lidze drużyny, które próbują grać piłką z różnym skutkiem. My faktycznie stawiamy na proste środki. Pięknie nie gramy, ale – co najważniejsze – skutecznie.
SportoweBeskidy.pl: Własne boisko jest aż tak dużym atutem? Jesienią u siebie nie przegraliście ani razu, a tylko raz podzieliliście się punktami z przeciwnikiem.
J.M.: Owszem, ale i nam też nie gra się na boisku w Sopotni łatwo. Zadbaliśmy o to, że jest to w obecnym sezonie twierdza nie do zdobycia. A że to boisko specyficzne? Nie mamy wystarczających funduszy, aby przeprowadzić większe inwestycje, ale nawet w „okręgówce” są obiekty, którym można przypiąć „łatkę” szczególnie dla rywali niewygodnych, a między rzutami z autu czy rzutami rożnymi można postawić znak równości. Trenujemy w Sopotni na co dzień, znamy to boisko i dobrze się jednak na nim czujemy.
SportoweBeskidy.pl: Zbyt wcześnie może, aby wybiegać daleko w przyszłość, ale skoro jesteście na szczycie po rundzie jesiennej, to zasadne wydaje się pytanie – co w przypadku realnych na wiosnę widoków na „okręgówkę”?
J.M.: Mogę powiedzieć, że kilku zawodników zgłosiło już chęć dołączenia do nas nadchodzącej zimy i mówimy to także o piłkarzach z pułapu V-ligowego. Chęć pomocy zapowiedział Sebastian Bysko, którego bardzo cenimy za dokonania w klubie z Bystrej. To zainteresowanie Sopotnią jest miłe. Kto jest trochę bliżej, ten widzi, że u nas fajnie spędza się czas, nikt nie robi jakiegoś „ciśnienia”. Atmosfera idzie w parze z wynikami. A kwestia awansu? Mądrzejsi będziemy dopiero na wiosnę.
SportoweBeskidy.pl: Nastawienie pozostałych ligowców w stosunku do was ulegnie zmianie. Nie będziecie już anonimowym beniaminek, który idzie „siłą rozpędu” po awansie z B-klasy.
J.M.: Niech mówią dalej, że jesteśmy specyficznym mistrzem. Nie mamy nic przeciwko (śmiech). My będziemy robić swoje. To połowa sezonu i nie chcę składać żadnych deklaracji. Jak wspomniałem – zbędnego w tym przypadku parcia nie ma.
SportoweBeskidy.pl: Kto więc będzie wiosną waszym głównym konkurentem?
J.M.: Uważałem, że najmocniejszy zespół w naszej lidze to Muńcuł Ujsoły. Dziwi mnie, że traci tyle punktów, bo graliśmy z tą drużyną, która swoim ofensywnym potencjałem zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Porażka 0:5 z Maksymilianem Cisiec? Trudno to wytłumaczyć. Fajny zespół mają w Leśnej, także „dwójka” Stali-Śrubiarnia, choć w tym przypadku rola zawodników schodzących z pierwszego zespołu ma olbrzymie znaczenie. Zaskakuje Skrzyczne Lipowa, gdzie trener robi super pracę. Na przeciwnym biegunie zaskoczenia „in minus” – Beskid Gilowice, bo zapowiedzi były tam przed sezonem zgoła odmienne.
SportoweBeskidy.pl: A równie zaskakujące „odpalenie” drużyny rezerw wam pomogło?
J.M.: Pewnie, że tak. Dużo zyskaliśmy także dla pozytywnego odbioru funkcjonowania klubu. Na początku nie było wiadomo czy ta koncepcja „wypali” i ma sens. Ale mamy w „dwójce” osoby nie tylko z Sopotni, ale choćby z Przyborowa, gdzie nie ma „seniorki” czy z Jeleśni. Pokazaliśmy różnymi działaniami, że można.